
Wyobraźcie sobie, że kilka swoich pasji możecie połączyć w jedną i to nie byle gdzie, bo w górskim plenerze. Biegówki, park ciemnego nieba, osada Jizerka na końcu izerskiego świata? Zaciekawieni? Zapraszam.
Słuchajcie, dzisiaj ostatnia szansa na bezchmurne niebo w nowiu – Jizerka, czy Jakuszyce? Agi i Przemka nie trzeba było długo przekonywać. Pytanie nie brzmiało „czy”, ale „o której”. W pewne lutowe popołudnie byliśmy już w drodze do Smedavy, gdzie mieliśmy pozostawić auto i ruszyć w stronę Jizerki – oczywiście na biegówkach. Odwilż za dnia i bezchmurne niebo po zmroku oznaczały tylko jedno – szybkie warunki. Bardzo szybkie. Od razu dało się wyczuć, że śnieg jest mocno zmrożony i narty jadą jak chcą, o czym przekonaliśmy się już wkrótce. Na długim, przyjemnym zwykle, zjeździe w stronę wspomnianej Jizerki, było tak ślisko, że hamowanie niewiele dawało, a każda zmrożona bryła śniegu groziła lądowaniem awaryjnym. Po godzinie z hakiem dotarliśmy do Jizerki. Dzień pożegnał się z nami resztkami poświaty na horyzoncie. Niebo zrobiło się czarne. Przypominało ogromne sito, przez które docierały do nas iskierki gwiazd. Cisza. Jedynie blask z okien nielicznych domostw świadczył o obecności cywilizacji w tym miejscu.
Chwila na ogrzanie się w Pańskim Domu i pora na pół godziny astrofotografii i podziwiania ciemnego nieba na żywo. Jizerska Oblast Tmave Oblahy to czeski odpowiednik naszego Izerskiego Parku Ciemnego Nieba. Obie inicjatywy spięte są klamrą idei parku transgranicznego.
Było mroźno, ale i tak nie było najgorzej. Kilka lat temu luty potrafił przywitać tutaj turystów temperaturą -32’C. Gdy aparat zaczął wolniej pracować, a plecak pokryła warstwa lodu, postanowiliśmy wracać. O ile podejścia pokonywaliśmy dość sprawnie, o tyle zjazdy męczyliśmy z duszą na ramieniu. Lód, grudy, rozjeżdżone wieczorem tory. Aga i Przemek kilka razy przegrali z grawitacją. Mi na szczęście udało się ustać, jak Robertowi Matei w Planicy podczas pamiętnego skoku. Bardziej bałem się o sprzęt, niż o czarne siniaki na tyłku. W końcu w Smedavie, uff, co za ulga. Za dużo wrażeń, jak na jeden wieczór, ale i w takich warunkach trzeba umieć biegać. Warto było! 3,5 godziny w terenie, 15 km, niezliczone pokłady frajdy 🙂