Site icon Izerski Włóczykij

Biegówkowy zawrót głowy

Biegówkowa ekipa przy Stacji Turystycznej Orle

Początek 2023 roku, jak na zimowe warunki, obfitował w tak nieoczekiwane zwroty pogodowej akcji, że wróżbicie Maciejowi pozostałoby zapowiedzieć: styczeń będzie ciepły lub zimny. Gdy w krótkich spodenkach pomykałem po izerskich szosach swoim dwuśladem, w życiu nie pomyślałbym, co mnie czeka za kilka tygodni. Na horyzoncie pojawiła się bowiem równie tajemnicza, co fascynująca opcja obozu biegówkowego dla wolnych duchów z całej Polski. Sprawczyni całego zamieszania, Paulina, nakreśliła atrakcyjny plan ostatniego weekendu stycznia – na górskich trasach, z bazą w Szklarskiej Porębie (Chata Jaga). Aleee, aleee – nie samym wysiłkiem człowiek żyje. Oprócz zajęć na nartach biegowych, na chętnych czekały różne integracyjne wspaniałości: od karaoke, przez bal wszystkich (pozytywnie) świrniętych, po kulig na saniach. Jak powiedział Janusz przy poborze 500 plus – grzech nie skorzystać! Zapisałem się, mając jednak w tyle głowy równie niepewną, co ceny paliwa, pogodę.

Na szczęście im bliżej „Izerskiego Weekendu”, tym bardziej prognozy stawały się łaskawe. W piątek 27 stycznia miejscem zbiórki okazała się Chata Jaga. Gdy większość uczestników dojechała na miejsce, postanowiliśmy nie tracić ostatnich widnych godzin i ruszyliśmy na polecany przez Włóczykija Wysoki Kamień. Trasa z Zakrętu Śmierci na wspomnianą górę była lepiej skrojona pod naszą ekipę, niż buty pod Pierwszego Prezesa Rzeczypospolitej Żoliborskiej. Biały raj – powiedział któryś z uczestników. Na szczęście nie chodziło o jeden z kolumbijskich punktów dystrybucji narkotyków, ale o zupełnie ośnieżony i mglisty izerski szlak, którym dotarliśmy do schronu na górze.

Piec kaflowy na Wysokim Kamieniu i wizerunek Ducha Gór

Tutaj czekała na nas pierwsza integracja – z grzanym winem i szarlotką, które w taką pogodę są jak sok z gumijagód. Brak światła i cieplarnianych warunków? W takich chwilach liczy się towarzystwo! Proces integracji przy drewnianych ławach przebiegał pomyślnie. Schodząc z powrotem do Zakrętu Śmierci Włóczykij tak zagadał się z Kasią i Magdą, że przeszli skręt w żółty szlak i musieli przedzierać się przez zaśnieżoną, pół dziką trasę rowerową. Ale zagubić się w takim towarzystwie, to jak znaleźć się 🙂 Koniec końców wszyscy spotkaliśmy się w Chacie, gdzie na głodnych turystów czekało domowe jedzenie. Na głodnych i zmęczonych podróżą turystów, bo musicie wiedzieć, Szanowni Czytelnicy i Czytelniczki, że Góry Izerbejdżanu swoją magią przyciągnęły w swe ramiona ludzi z całej Polski – Poznań, Warszawa, Rzeszów, Lublin, Kraków, Katowice, Łódź, Wrocław. Po wszamaniu ciepłej strawy poczuliśmy werwę, godną króliczka Duracell. I bardzo dobrze, bo przyszedł czas na zatracenie się w saunie, w tańcach i karaoke. Polskie przeboje śpiewane przez ponad 20 osób były słyszalne od Szklarskiej aż po Pcim, czy inne „Czikago”. Impreza w tak doborowym towarzystwie była tak świetna, że nie pamiętam, o której zasnąłem. Kojarzę tylko swoją imitację Jacka Stachursky’ego i hit duetu Kalwi & Remi z warszawskiej komendy głównej – Explosion.

Nie spać, biegać, za…nartować! Długo nie pospaliśmy, bo przed 9.00 wyruszyliśmy na główny punkt programu – zajęcia na nartach biegowych z naszym instruktorem, filmowym operatorem – Sebastianem. Rozgrzewka, podstawy techniki i po chwili zmierzaliśmy na pierwszą przerwę – w bistro Dolnośląskiego Centrum Sportów w Jakuszycach. Śnieżnie, wilgotno, zimno – pogoda wręcz zachęcała do ogrzania się przy herbacie i piwku. Julka z Gosią w międzyczasie szlifowały swoje wcześniejsze doświadczenie na narciarskim jakuszyckim stadionie. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy w stronę schroniska Orle – spokojna, przyjemna trasa, gdzie w trakcie kilku przystanków szlifowaliśmy technikę. Włóczykij służył ekipie swoim doświadczeniem biegówkowym, co usprawniło całą wycieczkę. Na czołowe pozycje eskapady wysunęły się panie! Marysia i Beata chyba najszybciej załapały podstawy stylu klasycznego i zostawiły za sobą obu Piotrków oraz Włóczykija. Jednak pierwsi eleganckim zjazdem do schroniska dotarli Benek z Tomkiem. Nie pozostało nam nic innego, jak ogrzać się w zatłoczonym środku i czekać na resztę drużyny pierścienia.

Nasz biegówkowy parking przy schronisku Orle 🙂

Kiełbasa z rusztu, naleśniki z jagodami, piwko i cała reszta innych smakołyków. To się nazywa nagroda za dobre sprawowanie na narciarskim szlaku. I tu na najszybszych uczestników wycieczki czekała powtórka ze zjeżdżania z Sebastianem. A przecież Agnieszka Chylińska śpiewała – czy warto było szaleć tak? Powrót do Jakuszyc to już dynamiczna walka z coraz niższą temperaturą. Można było puścić lejce i dać ponieść się woli przetrwania. Po raz kolejny zawitaliśmy do bistro, gdzie uformowaliśmy długi wspólny stół, godzien Ostatniej Wieczerzy. Da Vinci malowałby. Meksykańską falą i gromkimi brawami powitaliśmy organizatorkę Paulinę, by kilka chwil później zdać sprzęt i wrócić busami do Jagi. Gorący rosół okazał się zbawieniem nie tylko na kaca, ale przede wszystkim na zmarznięte (ale zadowolone!) buźki uczestników wyjazdu.

Później było już tylko lepiej. Każdy przebrał się w stroje karnawałowe – myślą przewodnią były postacie z filmów lub bajek. Prawdziwym hitem był Michał, który w tę jedną noc poczuł iście papieskie powołanie. Zabrakło tylko Barki o 21.37, choć DJ Mati i tak stanął na wysokości zadania. Policjantka Kasia, piratka Paulina, wiking Tomek, Myszka Miki Beata, czy rzymianin Włóczykij, któremu z wrażenia aż odpadły podeszwy, to tylko niektórzy. A że karaoke i tańców nigdy dość, to impreza zaczęła się rozkręcać. Ale najpierw czekał nas konkurs Mam Talent, gdzie Łukasz dał popis swoim chopinowskim umiejętnościom, Michał otulił nas dźwiękami gitary (a jednak była Barka!), Grzesiek vel Mateusz M. vel Pinokio rozbawił nas swoimi kłamstwami, a Włóczykij poprzez Jaką to melodię zachęcił ekipę do wspólnych śpiewów. Impreza była tak mocna, że o 6.30 Kasia napisała dobranoc. Znowu nie pamiętam, o której zasnąłem. A to z dwóch powodów – po pierwsze okazało się, że Ola śmiga na gravelach i przegadaliśmy wszystkie rowerowe tematy, a po drugie – Wojtek z pokoju chłopaków tak chrapał, że musiałem dokończyć noc na korytarzu. Schroniskowo – prawie spanie na glebie:)

Poranek obfitował w dość długi suspens – zanim wszyscy się ogarnęli, było już południe. Auta i drogi totalnie oblodzone. Szybkie rozruszanie kości po Szklarskiej dla chętnych. Kilka zachwytów śnieżnymi krajobrazami. Aż Kindze przypomniała się Chatka Górzystów, do której obiecała zawitać w przyszłości. Na 14.00 byliśmy umówieni na kulig z konikami i saniami. Niestety musieliśmy pożegnać się z Julką, Bartkiem, którzy ruszyli na Szrenicę, Pawłem i Wojtkiem, którzy musieli wcześniej wyjechać, oraz ekipą ze wschodniej Polski: Olą, Beatą, Kingą i Benkiem. Kulig – piękna sprawa, zwłaszcza dla Piotrka, będącego w zasięgu końskiego tłumika. Zaliczyliśmy drift saniami, by później pożartować sobie przy ognisku, gdzie prym wiedli choćby Grzesiek, Milena, czy piszący te słowa bajkopisarz Włóczykij. Dotarli do nas Tomek z Agnieszką, którzy chyba nie mogli rozstać się z gościnnością Chaty Jagi. Na koniec imprezy ruszyliśmy na Zbójeckie Skały, by podziwiać panoramę Karkonoszy.

Szlaki między ośnieżonymi świerkami tworzyły białe tunele, a widok z tarasu widokowego wynagradzał zmęczenie

Grzesiek, zwany przez swój wczorajszy występ Pinokiem, dwoił się i troił, będąc naszym nowym operatorem kamery. Skąd miał tyle sił, wiedzą tylko grzyby ukryte pod śniegiem. Pamiątkowe foty na tarasie widokowym z Karkonoszami w tle i pora była wracać na metę wyjazdu, na Zakręcie Śmierci. Tam spotkaliśmy Julkę i Bartka, którzy wrócili ze Szrenicy i zabrali ze sobą Oksanę. Czułe i mocne uściski w ramach pożegnań świadczyły o dobrych relacjach, które w górach kształtują się dwa razy lepiej niż normalnie. Miał być górski wyjazd dla wolnych ptaków, a koniec końców wszyscy uczestniczyliśmy w izerskim święcie pozytywnie zakręconych górzystek i górzystów. Gór i dobrych ludzi wokół nie zabrakło. I tego Wam życzę, Drogie Czytelniczki i Czytelnicy!

Włóczykij / Paweł

Exit mobile version