Site icon Izerski Włóczykij

Wilki, spotkania, podróże

Gdzieś między Orle a Chatką Górzystów

Od ostatniego Gravmageddonowego wpisu wydarzyło się tyle wspaniałości, że nawet nie było czasu pisać o nich – zatem teraz zbiorczo m.in. o izerskich wilkach, o spotkaniach w Izerbejdżanie, o piekarni w Kłopotnicy, o górskich wojażach Włóczykija, czy o rajdach konnych. Trochę newsów, trochę inspiracji, czytajcie i bierzcie z tego wszyscy.

Wiecie, z jednej strony w naszej izerskiej krainie dzieje się dużo, ale nie na tyle, żeby pisać o tym codziennie. Zdecydowanie jednak okolice weekendów są bardzo inspirujące. Do tego stopnia, że osoby, które sprowadziły się tutaj z wielkiego świata, przyznają, że tutejsza oferta społeczno-kulturalna nie odbiega od tej z dużych miast. Ba, często jest bardziej zróżnicowana.

Janina Ochojska w Janicach

Gdy na przełomie sierpnia i września napisali do mnie gospodarze Dzikich Róż w Janicach, że jest u nich Janina Ochojska, nie było co się zastanawiać. Okazało się, że to nie jest zaplanowany wykład, ale Janka, jak zwracają się do niej znajomi, wybrała Dzikie Róże na swój nocleg w trakcie wypadu w te strony. A że Magda z Dzikich Róż jest osobą otwartą na świat, to pomysł spotkania dla lokalsów powstał w sekundę. Pani Ochojska, która najbardziej znana jest z Polskiej Akcji Humanitarnej, opowiadała o początkach swojej społecznej działalności oraz o aktualnych problemach świata i Polski. Siedzieliśmy w ogródku Dzikich Róż z otwartymi ustami – historia organizacji konwoju pomocowego do ogarniętej wojną Bośni wydawała się równie nierealna, co spektakularna. Janka i kilkanaście ciężarówek wypakowanych po brzegi niezbędnymi towarami dla bałkańskiej ludności. Podobne wrażenie robiły opowieści z granicy białoruskiej, gdzie każdego dnia dzieje się ludzka tragedia, a na problemie tym cierpią również dzikie zwierzęta, odcięte od swoich terytoriów. Ludzi o takim sercu, jak Ochojska, jest coraz mniej, dlatego takie spotkania są potrzebne i bardzo inspirują do naprawy niszczejącej, upadającej cywilizacji.

Wrześniowe Bieszczady i Pieniny

Druga połowa września była długo wyczekiwanym przeze mnie okresem – był to czas długiego urlopu. 4 dni przeznaczone na Biesy, 3 dni na Pieniny. W pierwszym z tych miejsc bazę miałem w Wetlinie, tuż przy szlaku na Połoninę Wetlińską. Cztery dni ulewy. To się nazywa urlop – żeby było śmieszniej, nocowałem w domku zwanym Bieszdzadzkie Marzenie. Ale nie ma tego złego – trzeba było rzeźbić z tego, co dała natura. Pierwszy dzień poświęcony był na dojazd przez całą Polskę. Dzień później pojechałem do Zatwarnicy, skąd wyruszyłem do ruin cerkwi w Krywem. Totalny koniec świata, skąd tylko się wraca. Leje jak z cebra, do tego podwiewa co chwilę. Zostawiłem auto pod kościołem w wiosce (dalej nie ma asfaltu) i na dzień dobry trafiłem na świeże ślady niedźwiedzia. No, ładnie się zaczęło. Adrenalina przyspieszyła krok i zwiększyła czujność wzroku. Krywe, jedna z wysiedlonych w akcji Wisła wsi, jest prawdziwym skrawkiem dzikich Bieszczadów. Dzika i niedostępna Dolina Sanu jest schronieniem dla wielu dzikich zwierząt. Na miejscu roi się od śladów wilków, jeleni i żubrów. Te ostatnie miałem wielką przyjemność zobaczyć. Dwa dziko żyjące stada po 20 sztuk pasły się na łąkach wokół cerkwi.

Jesienna Dolina Sanu – okolice ruin cerkwi w Krywem

Po powrocie z Krywego, przemoczony i ubłocony, wylądowałem w zatwarnickim Końkrecie. To jedna z mniej znanych klimatycznych miejscówek w całych Bieszczadach. W dawnym parku konnym, gdzie stacjonowały konie do zrywki drewna, znajdziecie kameralne kino, kawiarnię i sklep z rękodziełem. W kolejnych dniach zawędrowałem do kolejnych wymarłych bieszczadzkich wsi – polecam zatrzymać auto na parkingu przy Łopience i pójść w stronę wsi Zawój. Znajdziecie tam tabliczki informujące m.in. o kolejnych ruinach cerkwi na wzgórzu. Miejsce poza cywilizacją. To był kolejny spacer ze śladami niedźwiedzia na szlaku. Największe wrażenie zrobiły na mnie drzwi cerkiewne, które symbolizują dawne wejście do świątyni. Wokół pozostałości cmentarza, stare lipy, płot. Wokół dzicz po rusińskim świecie, którego już nie ma. Jeśli starczy Wam czasu, po powrocie do parkingu pójdźcie dalej do cerkwi w Łopience – odrestaurowana, pięknie położona, z surowym karpackim wnętrzem. Po drodze miniecie legendarny wypał drewna.

Po kilku dniach byłem już w Pieninach. Na szczęście przestało lać. Na bazę wybrałem Jasielnik w Jaworkach – świetne miejsce na granicy Małych Pienin i Beskidu Sądeckiego. Szefową jest tam podróżniczka Ania, która zadba o przytulne noclegi i smaczne śniadania, a i doradzi w temacie gór. Dookoła stada owiec, wyjście na szlaki, Rezerwat Biała Woda, przestrzenie i widoki na Tatry. Bajka! Leżący nieopodal Wysoki Wierch stał się moim ulubionym miejscem w polskich górach. Niby niepozorny i, wbrew nazwie, niewysoki, oferuje spektakularne widoki na Tatry, Pieniny, Beskid Sądecki oraz całe słowackie pogórze. Ponoć tamtejsze wschody pobudzają lepiej niż poranna kawa.

Zachód słońca nad Jasielnikiem

Piekarnia w Kłopotnicy

Zosia i Łukasz przyjechali do tej izerskiej wioski kilkanaście lat temu, oczarowani jednym ze starych sudeckich domów. Zanim było to jeszcze modne i drogie. Swoje miejsce na ziemi nazwali Sezonową. Od kilkunastu lat remontują starą chatę i jest duża szansa, że za rok przyjmą swoich pierwszych gości…ale zanim to się stanie, przyjmują gości co czwartek, kiedy okoliczni mieszkańcy i gospodarze agroturystyk zjeżdżają się tam po odbiór pieczywa. Łukasz miał dość odgrzewanych marketowych bułek i postanowił, że sam zacznie piec. Izerbejdżan już taki jest, tutaj każdy **** na swój strój 🙂 W każdą środę majster zbiera zamówienia, od francuskich bagietek, przez chleby bałtyckie po tutejsze drożdżówki z owocami z sadu. Natomiast w każdy czwartek lokalsi jeżdżą odbierać smakołyki. A że przy okazji zatrzymują się na dłużej i wymieniają izerskimi newsami, to już inna sprawa. Ten społeczny fenomen zachęcił gospodarzy do stworzenia poczekalni – kawiarenki, gdzie można pogadać z sąsiadami o cenach węgla, czy innych wilkach.

Za kulisami piekarni z Kłopotnicy

Izerskie wilki

Jako kilkuletni tropiciel izerskich wilków, muszę Wam przyznać, że ten rok jest inny. Uznajmy, że Góry Izerskie zawierają w sobie dwie wilcze rodziny. Jedną nazwijmy rodziną z Doliny Izery – drugą: z Grzbietu Kamienickiego. Pierwsza z nich w tym roku zachowuje się dość nieregularnie. O ile zimą spotykałem ich ślady, a wiosną były nagrania na fotopułapkach, o tyle latem jakby ich nie było. Czy przeniosły się na czeską stronę na stałe, czy rodzina się rozpadła, czy coś innego – nie wiadomo. Były jednak obserwacje pojedynczych osobników w rejonie „Hali Izerskiej” – latem, czy dwa tygodnie temu. Co z resztą? Jest też teoria, że rodzina z Grzbietu Kamienickiego powiększyła swój obszar o teren Doliny Izery. Za kilka tygodni spadną pierwsze śniegi i wtedy tropy powiedzą prawdę. Wygląda na to, że o wiele lepiej ma się rodzina z Grzbietu Kamienickiego, która co ciekawe, być może współdzieli terytorium z rysiem, którego ślady już drugi rok powtarzają się w podobnym rejonie. Wilcze odchody i ślady polowań dość często widziane są między Przecznicą a Rozdrożem Izerskim, są też obserwacje, czy nagrania z fotopułapek, zatem tutejsze wilki korzystają z mniej turystycznych okolic, niż choćby Chatka Górzystów. Wracając kilka dni temu z Chatki, natknąłem się właśnie na wilcze odchody – pozostaje mieć nadzieję, że Góry Izerskie mogą cieszyć się dwiema rodzinami.

Koniki polskie

Wrzesień i październik był najbardziej obfitujący w wizyty u moich konnych przyjaciół ze Stadniny Izery w Stankowicach. Najpiękniej wypadł krótki wypad na skałki Słupiec w Giebułtowie. Zachód słońca, jesienne kolory, rekordowe 20 koników polskich, spójrzcie!

Post scriptum

P.S. I – śledźcie w mediach społecznościowych Borówka Music – co jakiś czas organizują oni koncerty w izerskich wioskach w klimacie indie folk.

P.S. II – od czasu Gravmageddonu wkręciłem się niesamowicie w rowery. Wsie między Gryfowem Śląskim a Szklarską Porębą to istny asfaltowy i szutrowy raj dla miłośników dwóch kółek, więc jeśli planujecie przyjazd w te strony, rozważcie mocno rowerowe wycieczki 🙂

Exit mobile version