Holubnik, Ptaci kupy i izerskie buczyny


Holubnik 1071 m n.p.m.

Góry Izerskie po polskiej stronie schodziłem wzdłuż i wszerz. I choć mam świadomość, że jeszcze wiele ścieżek na mnie czeka, to buty niecierpliwie skierowały mnie na czeską stronę, którą zacząłem odkrywać dopiero w tym roku. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem przewyższenia rzędu 700 m, wodospady, lasy bukowe rodem z legend o Robin Hoodzie, przerzucone nad torfowiskami drewniane kładki, czy uwaga uwaga – łańcuchy i drabinki. Zapraszam Was na wędrówkę z Hejnic na Holubnik i Ptaci kupy.

Auto zostawiłem na darmowym parkingu przy hejnickiej świątyni. Godzina 9.00, więc miejsc było jeszcze całkiem sporo – zwłaszcza, że Czesi nie mają takiej majówki jak ich północni sąsiedzi. Wiedziałem, że kierując się 3 maja na Karkonosze, nie będzie mi dane cieszyć się górską oazą spokoju, a w Jizerskich Horach była na to całkiem spora szansa. Ruszyłem zielonym szlakiem na Ferdinandov, by następnie za ostatnimi domostwami skręcić w lewo – spokojnie, czeskie drogowskazy są pierwyj sort, nie zabłądzicie. Następnie bardzo przyjemną, choć coraz stromiej wyglądającą drogą szutrową, podążyłem Stolpisską cestą w górę, w stronę wodospadu Velky Stolpich. Otulona zieleniejącym buczynowym lasem dolina co chwilę odsłaniała kolejne wodne kaskady. Szum drzew przeplatany pluskiem wody i koncertami budzących się ptaków, koił nerwy zszargane życiem w Polsce. Na wysokości wodospadu zetknąłem się z topniejącym śniegiem – dobrze wybrałem, ubierając buty za kostkę. Sam wodospad nie zrobił na mnie większego wrażenia, choć miejsce niewątpliwie zasługuje na odpoczynek przy trasie i chwilę obserwacji natury.

Dalej kierowałem się zielonym szlakiem na południe, by w końcu wejść na drewnianą kładkę, częściowo zarośniętą, która prowadzi na Sedlo Holubnika. W tym miejscu szlak krzyżuje się z kolorem czerwonym naszej trasy. Znajdziecie tu mały schron turystyczny i drogowskaz. Idziemy na Holubnik. Po kilku metrach mina rzednie mi jak polskiemu mechanikowi na widok tajniaków ze skarbówki. Koniec chodnika – początek błotnistej, meandrującej między torfowiskami podmokłej ścieżynki, która w cieniu chowała się jeszcze pod 30 cm śniegu. Ten odcinek zdecydowanie dał mi popalić. Wędrówka znacznie się spowolniła. Musiałem uważać, gdzie stawiam stopy, bo albo wpadałem w rozmokły śnieg, albo grzęzłem w roztopach. Po kilkuset metrach minąłem Czeszkę, która była równie zaskoczona widokiem istoty ludzkiej, co Mulder i Scully w polu kukurydzy. Później zabłądziłem – szlak czerwony znikał gdzieś po lewej stronie, a szeroki szuter prowadził po prawej. Wróciłem się po 15 minutach na właściwą trasę, która z minuty na minutę hamowała mnie coraz to większą liczbą głazów i krzaków. W oddali za mną coś ciemnego pojawiło się na ścieżce i równie szybko zniknęło. Może to ceska holka? A może duchy przemytników i innych górskich zjaw wałęsające się od setek lat po tych lasach. W końcu zobaczyłem krzyż i skały – wiedziałem, że do celu już blisko. Po chwili stanąłem u podnóża holubnickich skałek i po paru krokach byłem już na górze.

Izerski Włóczykij na Holubniku

Holubnik przypomina skalny stół, wyrastający ponad świerkowy las. Widoki stąd smakują wybornie w każdą stronę. Zobaczycie Smrek i Stóg Izerski, najbliższe wsie w tym Hejnice, kominy bogatyńskie, Jested, Bukovec nad Jizerką, czy nawet Śnieżne Kotły w Karkonoszach. Na skałkach wiało dość mocno, zatem nie czułem, jak słońce przypieka moją siwiejącą za młodu łepetynę. Postanowiłem urządzić sobie piknik, korzystając z błogiej ciszy i pustych szlaków. Po pół godzinie ruszyłem dalej w stronę Ptacich kup. Nie zliczę liczby wulgaryzmów, które towarzyszyły mi przy okazji przedzierania się po zaśnieżonej, zabłoconej i dzikiej ścieżce. Wtem, w oddali usłyszałem głosy. Moim oczom ukazały się sylwetki 3 postaci i psa. Jakież było moje zdziwienie, gdy poznałem znajomą twarz Rafała Kotylaka – innego izerskiego fotografa, z którym do tej pory kojarzyliśmy się tylko z internetowych grup izerskich. Pogadaliśmy chwilę o majówce w Jizerskich Horach, wymieniliśmy się uwagami o szlaku i ruszyliśmy w swoją stronę. Rafał z rodziną robił podobną trasę do mojej, tylko w odwrotnym kierunku.

Po chwili dotarłem do Ptacich kup, słysząc za sobą głosy błądzących w zdziczałej dróżce Kotylaków. Nawet najbardziej wprawieni górzyści mogą stracić tu orientację. Wąskie skalne gardło i po minucie zamurowało mnie. Po skałkach z lewej strony wspinały się łańcuchy i drabinki znane mi z najwyższego pasma górskiego w Polsce. Izerska perć, jasny gwint! Nie narzekam – przydały się, bo ściekająca ze śniegów woda czyniła głazy niebezpiecznymi. Nie minęło dużo czasu i stałem na szczycie Ptacich kup. Widoki nie gorsze, niż na Holubniku, a droga wejściowa o wiele ciekawsza. Chwila na rozglądanie się i zacząłem schodzenie w stronę asfaltu.

Kiedy myślałem, że najgorsze już za mną, góry rzekły – nie dla psa kiełbasa, zapraszamy na drewniane schodki i śliskie drabinki w dół. W końcu uporałem się z resztą tych „ułatwień” i wyszedłem na drogę asfaltową. Skręciłem w lewo i żółtym szlakiem poszedłem aż do Białej Kuchni. Nie było tam jednak wspomnianej kiełbasy dla psa, a nawet dla Pawła włóczykija, a czekało mnie rozdroże, z którego zszedłem na niebieski szlak, kierując się na Hejnice. Kolejna dolina z potokiem i buczynami. Im niżej – tym bardziej zielono, spójrzcie sami.

Jizerskohorske buciny zostały w 2021 roku wpisane na listę UNESCO, co potwierdziło wyjątkowość tych jednych z ostatnich dziewiczych górskich buczyn Europy.

Około 14.00 byłem znowu przy hejnickiej świątyni. 700 metrów przewyższeń, 17 km w nogach i około 5 godzin marszu, wliczając postoje na kontemplację natury. Warto było i zdecydowanie wrócę na kolejne czeskie izerskie ścieżki górskie.