Sierpniowa tradycja Chatki Górzystów


Piknik pod nocnym niebem

Od kilku lat sierpniowe noce izerskie pochłaniają mnie bez reszty i jak pierwotny zew wzywają do górskiego lasu. Gdy tylko widzę na radarach bezchmurne niebo, naprędce pakuję się i jadę do Świeradowa. Stamtąd ruszam w stronę Łąki (Hali) Izerskiej, po nocną adrenalinę, po przygody i dla corocznego uczczenia Izerskiego Parku Ciemnego Nieba. Zapraszam na kolejną wędrówkę szlakiem izerskich gwiazd.

Miałem jechać na nocną wycieczkę ze znajomymi, ale nasze plany rozdzieliły się, jak światopogląd Polaków – w każdą możliwą stronę. Takie niebo się szykuje i nie pojedziesz? Choć mają swój urok, to nie przepadam aż tak za samotnymi nocnymi wędrówkami po  górach. Adrenaliny i wyobraźni nie powstrzyma chyba nic poza przedawkowanym Apapem noc. Lecz wizja niewiadomej kolejnej okazji sprawia, że myślenie się skraca, a decyzyjność przyspiesza. Aparat, statyw, prowiant, kurtka, przebranie się i w drogę. O zachodzie słońca wychodzę z okolic Domu Zdrojowego w Świeradowie. Idę po dawnej pół-dzikiej Starej Drodze Izerskiej, która dziś jest zadeptana przez pielgrzymki na wieżę Sky-Walk. Przed wejściem do lasu stoi kilka domów, których sąsiedztwo jest dziś zniszczone przez komercję i turystyczną masówkę. Współczuję właścicielom. Dopóki nie zadba się o przedwojenne punkty widokowe i nie rozłoży ruchu turystycznego, dopóty będę negatywnie nastawiony do przedsięwzięć tego typu.

Po godzinie doszedłem do Polany – była 21.10 i musiałem odpalić latarkę. Im bliżej byłem Łąki Izerskiej, tym bardziej konkretny był pomysł ubrania polaru, co, jak stanowi kodeks postępowania górskiego – niezwłocznie uczyniłem. Spotkałem tylko 2 małe grupki turystów wracające do Świeradowa. Góry Izerskie nocą są tak dzikie i bezludne, jakie powinny być z natury, a jakie pewnie były kilkadziesiąt lat temu. Zatem widok człowieka jest nieco zaskakujący, ale na pewno podnosi morale w tej samotnej wędrówce, wzbogaconej tajemniczymi trzaskami gałęzi dookoła.

Nocne niebo nad Łąką Izerską

21.40 – jestem na Łące Izerskiej. To widok przestrzeni i nadziei. Wtedy przed wędrowcem otwiera się ogrom Izerskiego Parku Ciemnego Nieba. Nie minęło wiele kroków, a natknąłem się na rowerzystów, którzy rozłożyli się przy drodze i szukali na niebie Perseidów. Pozdrowiliśmy się i ruszyłem dalej w stronę schroniska. Takie spotkania mają w sobie coś niezwykłego – przybyliście tutaj w tym samym celu, nie widzicie się, ale jednak górska pasja sprawia, że jesteście tutaj i cieszycie się każdą chwilą.

Odgłosy sprzed Chatki i śpiewy słyszałem już kilometr wcześniej – nocą dźwięki niosą się znacznie lepiej, zwłaszcza w tak długiej dolinie. Z daleka ujrzałem miasteczko namiotowe, a gdzieś w różnych miejscach Łąki widziałem ludzi z drobnymi światełkami. Obrazek ten zachwyca mnie nieprzerwanie od kilku dobrych lat. Magia chwili, która pod izerskim niebem łączy ludzi z różnych zakątków Polski, spragnionych roju Perseidów. Po chwili okazało się, że nie wszyscy turyści mają światełka i o mały włos nie wpadłbym na kilka grup, rozłożonych po ciemku w śpiworach – jedna z lepszych opcji podziwiania nocnego nieboskłonu.

Namiotowe miasteczko pod Chatką Górzystów

Zrobiłem rundkę wokół ogniska, ale była dopiero 21.50 i postanowiłem, że poczekam godzinę w suchej i ciepłej Chatce, aż zapadnie kompletny zmrok. Zaszedłem tradycyjnie na chatkowe zaplecze, witając się z pracownikami, niemiłosiernie zmęczonymi całodniowym smażeniem naleśników. Naleśnikowe przekleństwo wraca jak bumerang w każde wakacje. Tu nie ma weekendów – cały lipiec i sierpień są tłumy, żądne tej jednej, charakterystycznej potrawy. Czy przyjeżdżają dla Gór Izerskich, czy dla naleśników? Tego nie wie nikt, ale pewne jest, że upał na zewnątrz w połączeniu z rozgrzaną kuchnią i kolejką od świtu do zmierzchu sprawia, że to naprawdę męcząca robota, z czego raczej nikt nie zdaje sobie sprawy.

Wracając z zaplecza, usłyszałem nagle znajome „cześć Paweł!” – spojrzałem nieco w bok, a tam przy jednym ze stolików siedział mój kumpel z liceum – Krzychu wraz z kuzynostwem. Z Krzyśkiem uczestniczyliśmy w olimpiadach geograficznych oraz różnych turystycznych imprezach w toku licealnej nauki. A tu proszę – spotkanie po latach. Poszliśmy po chwili na zewnątrz i po ochach i achach zachwytu po prostu wpadliśmy w hipnozę tysięcy gwiazd nad głową.

Drzwi do gwieździstego raju

Przy ognisku śpiewom nie było końca. Przemykałem między namiotami, uważając by nie zahaczyć o czyjąś linkę mocującą. Pomrukiwania pod warstwą materiału świadczyły o obecności bytujących tam istot ludzkich, które co jakiś czas wychodziły obserwować nocne niebo. A ja oddałem się urokowi chwili, wsłuchując się w polskie przeboje i wpatrując się w bezkres izerskiej ciemni.

Izerscy indianie 🙂

Krzysiek z kuzynami zniknął gdzieś w namiotach, a że zbliżała się północ, to czas był najwyższy na ewakuację spod Chatki, do której nieuchronnie zbliżał się chłód i mgły. Niechętnie porzuciłem skupisko ludzkiej cywilizacji i podążyłem w tym naziemnym mleku w stronę Świeradowa, zanurzając się w głuszy i ciemnościach, nucąc pod nosem dla otuchy piosenki Wolnej Grupy Bukowiny.

P.S. Izerskie za dnia, już tak bardzo przeze mnie schodzone, zniechęcają do kolejnych wędrówek swoją monotonią – chyba dlatego chcę poznawać ciemną stronę mocy tych gór. Po zmroku wrażeń wywołanych bujną wyobraźnią nie brakuje, a wszędobylskie mgły i chatkowe ogniska przywołują na myśl pradawne legendy z dalekiej Północy 🙂