
Pewnie masz jakąś przyjemność, dla której jesteś w stanie poświęcić wiele lub stan ducha, do którego dążysz, a w którym mógłbyś trwać i trwać. Ja mam tak z nocnym niebem, które od dawna fascynuje mnie i być może w pewien sposób hipnotyzuje, uspokaja i obmywa z codziennych problemów. Widząc w prognozach pogody kolejną bezchmurną noc w czasie lipcowego nowiu, zdzwoniłem się z wielokrotnym towarzyszem górskich wędrówek i przedszkolnym kumplem Adasiem i kilka godzin później jechaliśmy już do Jizerki na noc pełną wrażeń…
Jako, że był to poniedziałkowy wieczór i rano miałem niemożebnie ciężko znosić męki pańskie na krześle urzędniczym, to postanowiliśmy z Adamem (i Julką, z którą przybył), że pojedziemy do samej Jizerki autami (piesza wędrówka z Polski, z Jakuszyc, wyniosłaby łącznie jakieś 5 godzin – przed dniem pracy rzecz arcymęcząca). Jakież było nasze pozytywne zdziwienie, gdy na miejscu okazało się, że parking nocą jest darmowy. Do samej Jizerki jechaliśmy przez górskie wsie z pięknymi starymi chatami, po drogach, które wiły się i mieniły zakrętami, jak losy polskiego przedsiębiorcy przed urzędami.
Na dole jakieś 16 stopni – w Jizerce zaczynaliśmy od 12, a schodząc w dół wsi, w stronę rzeczki o szokującej nazwie…Jizerka, pewnie zbliżaliśmy się do temperatury znacznie bliższej zeru. Urok bezchmurnych nocy w górach. Wysiadając z auta, zobaczyliśmy że w pobliskiej Chacie pod Bukovcem nocna piwna uczta Czechów trwała w najlepsze, mimo 23.00 w najbardziej okrutny z dni tygodnia (a może właśnie świętowali koniec poniedziałku). Zaczęliśmy schodzić w dół, bliżej głównych zabudowań Jizerki. Na horyzoncie majaczyły ostatnie oddechy zachodzącego nad Izerami słońca. Wkrótce Jizerska Oblast Tmave Oblohy miała zaprezentować nam swoją magię…

Lipcowa noc – bluzka, polar i kurtka? Ano tak. Nawet w tak niepozornych górach, jak Izerskie, nocne temperatury potrafią dać w kość. Mijaliśmy kolejne górskie chaty tej starej wsi, a z każdą minutą niebo odkrywało coraz więcej gwiazd. W połowie rundy, jaką okrążaliśmy Jizerkę, dało się już widzieć zarys Drogi Mlecznej. Było już blisko północy, a nadal większość domów żyła wieczornym świętowaniem dnia powszedniego. Nie ma się co dziwić – to prawdziwy koniec świata, pełen natury, gdzie wychodzisz z domu wprost na morze traw i ziół (swoją drogą przy kilku domostwach zapach tych drugich był wyczuwalny – wiedzieliśmy, że jesteśmy w Czechach i że wokół nas panuje zupełnie luźna atmosfera). Kilka metrów dalej doznaliśmy niemałego szoku, gdy świecąc latarką po łąkach na środku wsi, zobaczyliśmy dziesiątki świecących punktów – okazało się, że wypasano tutaj spore stado owiec, których błyszczące w ciemności oczy przyprawiły nas o gęsią skórkę.

Niestety z czasem na horyzoncie pojawiły się strzępy chmur, podświetlane odległymi wsiami i miasteczkami, na szczęście nie przesłoniły nam widoku nieba, które było naprawdę ciemne i rozgwieżdżone. Świat tak się zmienia, że nocne niebo staje się powoli dobrem luksusowym.
Nagle na nieboskłonie zobaczyliśmy najjaśniejszy punkt tej nocy, lecący jednostajnie w stronę wschodnią. Po chwili zachwytu przypomniałem sobie, że o tej porze przelot nad Górami Izerskimi zaliczał moduł ISS ZARYA – międzynarodowej stacji kosmicznej. Szliśmy już powoli z powrotem, w kierunku góry Bukowiec, która jest jednym z najwyżej położonych w Europie wzniesień bazaltowych (popularnie zwanych wulkanicznymi) – 1005 m n.p.m.

Mgła ustępowała, Czesi powoli zbierali się do spania, a my wyszliśmy już ze strefy chłodu i znowu można było zdjąć kurtkę. Zbliżała się pierwsza w nocy, a więc najwyższa pora, by zostawić za plecami tę magiczną izerską wioskę…