Koloryzując tytuł przeboju jednej z legendarnych polskich grup muzycznych – to prawda, do Chatki Górzystów najlepiej iść z kimś lub z małą grupą znajomych. Samotne nocne wędrówki po górach nie są czymś niebezpiecznym, ale człowiek ma wyobraźnię i umysł, co w pojedynkę zastępuje rozmowę z towarzyszem podróży i to jest niebezpieczne…ale o tym innym razem. Dzisiaj opowiem Wam o sierpniowej nocy pod Chatką z Agatką. W drogę!

Weekend 8-9 sierpnia 2020 r. był poświęcony temu, by mojej serdecznej znajomej od koni – Agacie – pokazać magię Izerbejdżanu. Dzienne przygody to po prostu łażenie od rana do wieczora po górach i pogórzu. Magia zeszła na ziemię dopiero w nocy z 8 na 9 sierpnia, na kilka dni przed perseidowym show. Mieliśmy to szczęście, że czekała nas bezchmurna i w miarę ciepła noc. Jednak do nowiu księżyca (najbardziej pożądanej fazy w oglądaniu gwiazd) pozostało jeszcze kilka dni, zatem trzeba było celować w ścisły przedział godzinowy, żeby księżyc nie zdążył jeszcze pomachać nam ręką: od 22.00 do 23.00. Tak ustawiliśmy wyjście, by na zaplanowaną porę dojść na Halę Izerską. We dwójkę wędrówka jest samą przyjemnością. Buzie nam się nie zamykały – a jeśli w górach możesz z kimś gadać do białego rana, to wiedz, że masz znakomite towarzystwo. Po niecałych 2 godzinach drogi, bez napotkanych ludzi i z cichymi trzaskami w gęstwinie, ciemniejący las otworzył się i naszym oczom ukazał się bezkres łąk górskich. Byliśmy na miejscu (już nie liczę moich wizyt w tym roku pod tym legendarnym schroniskiem – byłem z 30 razy, z czego 10 nocą). Dojście do Chatki z tego miejsca to prawdziwa celebra. Nad głowami majaczy już sporo gwiazd, po polanie uciekają spłoszone sarny, a w oddali błyszczy kilka punktów ludzkich w postaci latarek. Było jeszcze nieco wcześnie do najciemniejszego nieba, więc weszliśmy do środka i posłuchaliśmy conocnych koncertów z gitarą, tamburynem i harmonijką, ciesząc się chwilą, chłonąc urok tego miejsca i ludzi, którzy je tworzą. Czas zatrzymał się.
Przy okazji można się ogrzać i osuszyć z wilgoci. Czekałem na 22.30 i trochę niechętnie było opuszczać tak przyjemne wnętrze, ale prawdziwa przyjemność czekała na nas na zewnątrz. Poszliśmy z Agatą w stronę miasteczka namiotowego obok Chatki, gdzie zacząłem robić zdjęcia. Ciężko było oderwać wzrok od tych tysięcy jasnych punktów na nieboskłonie. Spektakularny, wręcz hipnotyzujący widok.

Następnie kilka fot przed Chatką i przy drodze dojazdowej. Atmosferę tworzyły szepty ludzi w namiotach, którzy pewnie zastanawiali się kto po cichu przemyka między ich domkami. Atmosferę tworzyło także ognisko, które jest jak ogień olimpijski – nigdy nie gaśnie. Agata na chwilę przysiadła się do ogniskowiczów – poza tym mgła zaczęła podchodzić powoli pod Chatkę, robiło się chłodno i wilgotno.

Po kilku minutach wziąłem towarzyszkę podróży jeszcze na drogę dojazdową do Chatki dla wspólnego zdjęcia z Drogą Mleczną.

Księżyc niebawem miał zacząć wychodzić zza horyzontu. Pisałem, że czas w tym miejscu zatrzymał się…i nagle ruszył. Czas pod Chatką Górzystów to zjawisko względne. Z jednej strony chcesz, by chwila trwała wieczność, bo ilości endorfin nikt tu nie zliczy, bo wpatrywanie się w nocne niebo hipnotyzuje, bo atmosfera tego miejsca to ósmy cud świata. Z drugiej – zdajesz sobie sprawę, że dwie godziny to tak naprawdę nic i że życie też w sumie trwa tyle, co pstryknięcie palcem. Takich nocy w ciągu roku nie ma tu za wiele (nów księżyca + bezchmurne niebo w niepokornych pogodowo Izerach). Nam udało się trafić w jeden z tych astronomicznych wieczorów w Izerskim Parku Ciemnego Nieba. Miło było wracać przez mgłę, mrok i coraz chłodniejszą noc z towarzyszką izerskiej wędrówki. Oczywiście przegadaliśmy cały powrót, który zakończył się około 1:00 w Świeradowie. Do Chatki wróciłem tydzień później, w pojedynkę, ale to już porcja przygód na kolejną opowieść…