
Wychodzę z założenia, że im więcej w górach dzikości i tajemniczości, tym lepiej dla nich i tym więcej doznań dla istot ludzkich w górach przebywających. Szczerze powiedziawszy – znudziło mi się chodzenie po górach pełnych słońca i tłumów ludzi, to po prostu przestało smakować. A przecież piękno gór polega na kontakcie z naturą i na możliwości skonfrontowania się z górską nieprzewidywalną aurą. W drogę!
Boże Ciało, długi weekend i Góry Izerskie. Ten zestaw pasuje do siebie? Z pozoru tak. Nie będę owijał w bawełnę – nie cierpię tłumów w górach. Od kilku lat zjawisko turystycznej masówki zalewa polskie góry. Mam świadomość, że jest to miejsce dla każdego i że świadomość rodzimej turystyki rośnie z roku na rok, ale pociąga to za sobą również pewne patologie – głównie związane ze śmieceniem, hałasowaniem i brakiem pokory. Świadom tego, co może mnie czekać w długi weekend w górach, od razu po śniadaniu ruszyłem do Świeradowa. W planach miałem wędrówkę z Rozdroża Izerskiego do schroniska Orle, ale gdy zobaczyłem, że góry zaczynają oddychać wieczornym deszczem i uwalniać swoje ciche pragnienia, z piskiem opon w ostatniej chwili skręciłem w stronę domu zdrojowego. Tamtejszy parking był o dziwo zajęty tylko w połowie (co naturalnie później się zmieniło na kompletne zapełnienie). Szybka instalacja obiektywu na aparacie i w górę!

Z tego miejsca opcje były dwie – albo Chatka Górzystów, albo Stóg Izerski. Ewentualnie te miejsca i dalsza eksploracja. Na Stogu byłem ostatnio, więc wybrałem Chatkę (na Chatce też byłem kilka dni temu, ale to miejsce zawsze przynosi ciekawe przygody, więc wybór był oczywisty). Mijani po drodze turyści najczęściej używali słowa Chatka, więc wiedziałem, w co się pakuje, ale sznur ludzi, który wkrótce ujrzałem, trochę mnie zaniepokoił. Jednocześnie widziałem, że chmury nad izerskimi szczytami powoli się rozstępują, a słońce coraz śmielej zdawało się mówić – hej Pawle, nici z Twoich zdjęć mgieł i chmur. Mocno wątpiłem, że wyniosę z gór jeszcze jakiś ciekawy kadr…ale choćby dla tego jednego warto nieść ciężki sprzęt wyżej i czekać na te kilka minut. Minąłem po drodze grupę kilkunastu turystów, oczywiście w swoim stylu zagadując ich o cel wędrówki i podając im na deser kilka swoich opowieści ze szlaku. Przyspieszyłem kroku, przeszedłem przez „Agrafkę” i serpentyną poszedłem w stronę Chatki Górzystów. Droga do niej zmierzająca przecina dawną ogromną nartostradę zwaną od pobliskiej góry Świeradowcem. Potężna leśna przesieka z fantastycznym widokiem na Świeradów-Zdrój, Pogórze Izerskie i Stóg Izerski. Im bliżej byłem tego miejsca, tym większy uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, bo oto góry jakby w gigantycznym wysiłku zdobyły się na jeszcze jedno tchnienie po wieczornych ulewach i wyzionęły z siebie porannego ducha. Gigantyczne obłoki z trudem podnosiły się z lasów na Sępiej Górze i okolicznych wzgórzach jakby nie mogły oderwać się od Świeradowa. To zawsze budujące uczucie, gdy widzisz, że stoisz na wysokości podstawy chmury, ale teraz kolejne śmietanowe bańki wzbijały się od samego miasteczka. To jeden z tych momentów, kiedy dzieje się tyle pięknego, że nie wiesz, gdzie skierować aparat. Zrobiłem kilka zdjęć i chmury ponownie zaczęły zanikać, by po chwili wrócić ze zdwojoną siłą. Wtedy popędziły w moją stronę. Izerskie duchy zaczęły tańczyć na każdej wysokości, piąć się coraz wyżej i wyżej.

Chmury maja to do siebie, że bywają zdradliwe, jak kobieta lekkich obyczajów. Jedne po prostu są i przenikają Cię, a drugie niosą w sobie hektolitry wody. Wniosek? Nie wierz nigdy kobiecie i chmurze! A na poważnie, to przygody z chmurami miałem różne. Czasem obłoki korespondują z mgłą, bo przecież do tanga trzeba dwojga, a czasem potrafią Cię niemiło zaskoczyć ilością wody w sobie. Nigdy nie wiesz co Cię czeka, opad zawsze uderza znienacka, jak poniedziałek po weekendzie, jak łazienka po kalejdoskopie jogurtu, ananasa i śliwek, jak ból istnienia po zmieszaniu „czterech wód roku”. Pozwoliłem jednak masom pary przeniknąć się i przejść na wylot. Genialne uczucie – widzisz, jak powietrze wędruje centymetry od Ciebie.

Zawsze, gdy widzę tak mroczne i tajemnicze Izerskie, przychodzą mi na myśl różne ludowe melodie, filmy i książki o tematyce dawnej, celtyckiej może nawet. Jest w tym coś mistycznego, ulotnego, pradawnego. Ludzie się zmieniają, przychodzą, odchodzą, a góry i natura starają się pozostać takie, jak przed laty.


Mgły zaczęły ustępować, chmury powędrowały gdzieś hen daleko, a ja żeby tradycji stało się zadość – ruszyłem żwawym krokiem do Chatki Górzystów – po raz 13 w tym roku. Wiedziałem, że będzie ruch na trasie, że pod Chatką będą dziesiątki spragnionych naleśników wędrowców i rowerzystów, że będę musiał zająć swoje 4 metry kwadratowe na polanie pod schroniskiem, które nadal wydaje posiłki przez okno 🙁 Słońce jednak niemiłosiernie piekło (co dało się odczuć po powrocie do domu), a ja po drugim śniadaniu spakowałem się i ruszyłem w stronę Świeradowa. Przy pamiątkowym nagrobku Paula Hirta, ostatniego gospodarza Chatki z czasów niemieckich, zagadnąłem rodzinę z Poznania, opowiedziałem kilka historii. Rozmowa kleiła się na tyle dobrze, że zawędrowaliśmy razem do Świeradowa. Jeśli czytacie to, szanowny Dominiku z rodziną, pozdrawiam izersko i życzę kolejnych pasjonujących wizyt w górskim terenie.
A gdybyście szukali tubylca do wycieczek i pamiątkowych zdjęć, to polecam się w tym izerskim mgieł padole.
