W kolejnym odcinku izerskiego cyklu śladami koronawirusa zaglądam do Proszowej, małej wsi na Pogórzu Izerskim, wciśniętej między masyw góry Tłoczyny a kopalnie bazaltu. Tutaj swoje cztery kąty po latach tułaczki w korporacjach odnalazł Sławek, który opowie co go przyciągnęło w Góry Izerskie i opowie „bajkę o łopacie”. Zapraszam.
Hej Sławku, „kim jesteśmy, dokąd zmierzamy”?
Cześć, nazywam się Sławek Malicki, dobijam do pięćdziesiątki i pochodzę z Wrocławia. Dużą część dotychczasowego życia spędziłem w rozjazdach – pomieszkiwałem po kilka lat w wielu miastach w kraju i poza nim, będąc pędzony korporacyjną gonitwą. Obecnie skupiam się na prowadzeniu gospodarstwa rolnego i niewielkiej agroturystyki, której nadałem nazwę Dom Nad Potokiem w Proszowej.
Zmieniłeś swoje życie o 180 stopni – długo to w Tobie kiełkowało?
Jeszcze jako młody chłopak, prawie w każdy weekend, wyrywaliśmy się z paczką znajomych na górskie wędrówki. Pamiętam Izery jako odartą z drzewostanu krainę. Wówczas właśnie zacząłem fantazjować o tym, że jak już będę „dużym chłopcem”, to będę miał dom w górach i będę w nim przyjmował gości. Oczywiście na przełomie lat 80 i 90-tych dla 20-latka wszystko to było raczej w kategoriach fantastyki. Życie toczyło się swoim, często chaotycznym rytmem, a ja dojrzewałem…i przyszedł czas, aby młodzieńcza idea doczekała materializacji. W 2010 r. kupiłem stary dom w Proszowej, na końcu wsi i „wsysło” mnie tu – po 10 latach już to wiem. W moim Domu przyjmuję Gości, tak jak to sobie wymarzyłem w młodości. I czuję się dobrze z tym, co robię.
Wirus już zapukał do drzwi Domu Nad Potokiem?
Decyzję o zamknięciu Domu dla Gości podjąłem już w pierwszych dniach marca. Nie było łatwo odwołać dokonanych już rezerwacji, ale czułem, że temat będzie „gruby” i wolałem nie dawać wirusowi pola do popisu w moim Domu. Jesteśmy praktycznie odcięci od źródeł dochodów związanych z wynajmowaniem pokoi. Oczywiście okres, w którym nie przyjmujemy Gości, pożytkujemy na realizację zadań, na które nie mielibyśmy czasu przy gościach – dopinamy dodatkowe atrakcje, uzupełniamy brakującą infrastrukturę, czy wreszcie – odpoczywamy po zimowym okresie turystycznym. Pozostaje mieć nadzieję, że sezon letni i jesienny otworzy się z czasem. Jednak strat wiosennych już nie odrobimy. Na szczęście nie jesteśmy uzależnieni ekonomicznie jedynie od wyników finansowych agroturystyki.
Czy mogłyby je w pewnym stopniu uratować regulacje tzw. Tarcz Antykryzysowych?
Może nie to będzie najefektowniejsze co powiem, ale nigdy nie wierzyłem, że Państwo Polskie oprócz pobierania danin i narzucania ograniczeń, jest zdolne do realnej i prawdziwej pomocy, której mogą oczekiwać obywatele i przedsiębiorcy w krytycznych momentach. Stąd też nie oczekuję zbyt wiele i trochę mi to pomaga mentalnie ogarnąć „mój kryzys”. Nigdy nie wierzyłem w pomoc państwa i nigdy jej nie doświadczyłem, więc dzisiaj przynajmniej nie czuję się zawiedziony ani oszukany. Odnośnie „Tarczy Antykryzysowej” – mógłbym ją porównać do działań korporacji (mam trochę doświadczenia): nad problemem, nazwijmy go roboczo „łopatą”, pracuje grupa robocza i konsultacyjna, cały sztab ludzi, którzy nigdy nie trzymali łopaty w rękach. Wytwór ich pracy opiniuje zarząd, który nawet nie wie, co to jest łopata, ale zatwierdza projekt, obcinając po drodze budżet na jego realizację. Finalnie otrzymujemy narzędzie, które nie działa poprawnie lub w ogóle do niczego się nie nadaje. Grupa robocza i zarząd są z siebie zadowoleni, ponieważ dołożyli wszelkich starań, aby móc odtrąbić sukces własnej pracy, a na polu walki pozostaje pracownik, który jak nie miał, tak nadal nie ma łopaty. W dalszych spostrzeżeniach na temat pomocy państwa musiałbym wejść na niestabilny grunt polityki, więc na tym zakończę ten wątek.
Czy i kiedy pojawi się światło w tunelu?
Jeżeli epidemia odpuści i będziemy mogli realizować nasze działania, tak jak dotychczas, to wszystko wróci do normy. Zagrożenia widzę w dwóch miejscach – epidemia nie odpuści do czerwca – lipca lub pod płaszczykiem walki z pandemią rządzący zmienią warunki prowadzenia działalności gospodarczej w ogóle. Uważam, że jeżeli wrócimy do normy, zainteresowanie ofertą wypoczynkową będzie na dobrym poziomie, część turystów nie zechce dalekich wyjazdów zagranicznych. Tym bardziej, że Włochy i Hiszpania są w rozsypce, Afryka Północna też jest daleka od normalności. Pojawiają się już rezerwacje na drugą połowę lata i to rezerwacje na długie pobyty wypoczynkowe. Jest światło w tunelu. Oby tylko epidemia wyhamowała, a druga fala zachorowalności nie była tak duża, jak obecnie. Jest również nadzieja, że potencjalni goście zamiast wybierać wypoczynek w dużych skupiskach typu hotel w wielkim kurorcie i pełen ludzi deptak, skupią swoją uwagę na kameralnych pensjonatach i wiejskich agroturystykach.
Kwarantanna Was przytłacza, czy wykorzystujecie ją na coś pożytecznego?
Dla nas „kwarantanna” nie przynosi, oprócz braku Gości, jakiś dużych zmian do życia codziennego. Brakuje trochę spotkań towarzyskich wśród sąsiadów z wioski, na spacery z psem nie chodzimy już do lasu (tekst pisany był w trakcie tzw. „zakazu leśnego”). Nadrabiamy zaległości związane z drobnymi remontami, przygotowujemy Dom na lepsze czasy. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, że nie musimy spędzać „kwarantanny” zamknięci w 4 ścianach apartamentowca w centrum miasta. Wieś ma swoje ograniczenia, ale ma również możliwości, które nie są obecnie dostępne w dużych skupiskach miejskich.
Zdjęcia dzięki uprzejmości Sławka z Domu Nad Potokiem, a poniżej link do tego miejsca: