Za kulisami 44. Biegu Piastów


Szanowne Czytelniczki, Czytelnicy – tym razem trochę niecodzienna sprawa, bo impreza sportowa o wielotysięcznej społeczności, ale wpleciona w koronkę spokojnych i bezludnych Gór Izerskich, a więc regionu, po którym chodzę z aparatem praktycznie w każdy weekend – właśnie ze względu na ciszę i spokój. Teraz jednak rzucony zostałem w odmęty nie dość, że tej bardziej śnieżnej części Izerskich, to totalnie innej niż na co dzień.  W weekend 28.02.-1.03 robiłem coś, co umiem najlepiej i co kocham najbardziej – uskuteczniałem wędrówki włóczykija z aparatem po bezdrożach „Izerbejdżanu”. W tym wpisie poczytacie co nie co o całej zakulisowej otoczce tego zajęcia i w ogóle całego Biegu Piastów. Zapraszam zatem do Jakucji – trzymajcie się ciepło!

Prawdziwa etykieta Biegu Piastów – z mgłą i śnieżycą, czyli w zupełnie normalnej aurze Jakuszyc

Była mniej więcej połowa lutego, kiedy wróciłem do domu z pracy. Jak zawsze poszedłem się przebrać i umyć ręce przed późnym obiadem. Ledwo zrzuciłem kurtkę, a Stingowskie „Shape of my heart” rozbrzmiało z głośniczka telefonu – spojrzałem na ekran, a tam „dzwoni: Leszek Kosiorowski”. Oho – coś się święci – pomyślałem i szybko odebrałem połączenie.
– Cześć Pawle, z tej strony Leszek Kosiorowski z Biegu Piastów, dzwonię do Ciebie właśnie w związku z tą imprezą, bo pamiętam, że robisz zdjęcia i prowadzisz bloga – czy chciałbyś może…
– Tak – spontanicznie wyraziłem chęć tego, co wyczuwałem, że mnie czeka.

Opowieść Leszka skrócę następująco: Stowarzyszenie Bieg Piastów ogarnęło już 3 fotografów zawodowych, którzy mieli czuwać nad medialną oprawą imprezy (a Leszek jest osobą generalnie odpowiadającą za media Biegu). De facto więc media już były dopięte na ostatni guzik, ale Leszek zaproponował, że dokoptuje mnie do wspomnianej trójki: Karoliny Krawczyk, Tomka Hołoda i Marcina Olivy Soto, abym mógł podglądać zawodowców w ich naturalnym środowisku, w celu nabycia doświadczenia i umiejętności praktycznych od najlepszych. A przy okazji byłbym tubylcem, który dobrze orientowałby się w śnieżnym labiryncie zimowych tras narciarskich. Nasza współpraca miała być wolontariatem, ale przecież moja foto-stronka i blog mogłyby powiększyć swoje zasięgi, a ja miałbym dodatkową pozycję w portfolio, nie wspominając o korzyściach związanych ze współpracą z fotografami zawodowcami.

Najbardziej mobilny z naszej 4 był Marcin – po środku – focił start, ruszał skuterem na kilka punktów na trasie i wracał na metę w ten sam sposób. Pogranicznicy na skuterach byli w ten weekend najszybszym środkiem transportu, a odgłos silnika tej maszyny z daleka był niczym światło na odludziu nocą.

Po 2 tygodniach dostałem cynk od Leszka: co, gdzie i jak. Wieczorem w czwartek, tuż przed samą imprezą spotkaliśmy się w hotelu Bornit w Szklarskiej Porębie. Poznałem tam Karolinę i Tomka. Omówiliśmy wstępnie plan działania każdej/każdego z nas na poszczególne dni Biegu Piastów. Leszek wręczył mi również akredytację prasową, bony na jedzenie i objaśnił, gdzie parkować i gdzie się zgłosić po plastron fotografa.

Po powrocie do domu przyszedł czas na pakowanie się – a że Izerski Włóczykij (Paweł) lubi odwlekać wszystko na ostatnią chwilę, to plecak został zapełniony dopiero przed północą (a o 5.15 miałem pobudkę w piątek rano).

Niezbędnik Izerskiego Włóczykija – sprzęt, mapy i coś na podbudowanie chęci do życia w czasie śnieżycy (chrzanić lokowanie produktu)

Dzień I – piątek, 28.02.2020

5.15 – dzwoni budzik. Otwieram oczy i jak Marek Kondrat w Dniu Świra recytuję sakramentalne i jakże niecenzuralne słowa (w skrócie JPK), gapiąc się w sufit. Do pracy człowiek wstaje przed szóstą, a tu parę minut po piątej już trzeba walczyć z grawitacją łóżka i poduszki. Szybkie śniadanie, kawa i w drogę. Stało się to, co zapowiadały prognozy – atak zimy. A spod Gryfowa do Jakuszyc jest około 40 km, co w połączeniu z zaśnieżonymi drogami (i często oblodzonymi) znacznie utrudnia kwestię dojazdu. 7.40 byłem na miejscu, ale tajemny parking dla mediów był już zastawiony dziesiątkami aut – szybki telefon do Leszka – Pawle jedź na główny parking dla mediów, dostaniesz przepustkę. To uratowało mi życie. Wkrótce potem spotkałem się z Leszkiem, Karoliną i Tomkiem – Leszek oprowadził nas po miasteczku imprezy, zapoznał ze swoimi znajomymi organizatorami i wręczył nam plastrony z napisem „PHOTO”. O 9.00 zaczynał się pierwszy bieg w czasie tego weekendu – na 6 km, więc krótko, szybko i przyjemnie. Tomek został na starcie, Karolina wyruszyła w trasę, a ja powędrowałem na odcinek między metą a drogą zwaną Dolnym Duktem.

Zadowolony autor bloga (ze swoim długim i ciężkim narzędziem pracy), czyli Paweł Zatoński, zwany Izerskim Włóczykijem. Chwila okna pogodowego jakieś 800 metrów przed metą biegu na 6 km – wkrótce potem zima postanowiła zaakcentować swoją obecność…

Brodząc w śniegu, podziwiając izerskie białe przestrzenie, doszedłem skrótem do Dolnego Duktu Końskiej Jamy i powoli przemieszczałem się w stronę mety, czekając na pierwszych zawodników. Wkrótce zmuszony byłem wyjąć parasol – śnieżyca rozkręcała się, a śnieg nie jest najlepszym przyjacielem kurtki i obiektywu.  W sumie do końca soboty byłem jedynym fotografem na trasie z parasolem – trochę jak przewodnik oprowadzający wycieczkę, co nie?

Przedarłem się przez metę, zapadając się po uda w śniegu poza trasą i otrzepawszy się – ruszyłem do auta. Plan tego dnia zakładał bowiem kolejny bieg – na 30 km, ale fotografowany w zupełnie innym miejscu. Przekroczyłem granicę z Czechami i pomknąłem do sąsiedniego Harrachova. Tam rozpocząłem wspinaczkę samochodem do maleńkiej i uroczej stacyjki kolejowej w kolonii zwanej Mytinami (dawniej była to część Polski – znana jako osada Tkacze). Śnieg sypał cały czas – obawiałem się o miejsca parkingowe. Jak się okazało – słusznie. Po dojeździe na miejsce zastałem taki widok:

Chcesz zaparkować? To sobie odkop 🙂 Terenówka z lewej nie jest moja – żeby nie było.

Po 20 minutach akcji szpadlem, który przezornie zabrałem rano do auta, w końcu zaparkowałem tu auto i udałem się 30 metrów w górę, w stronę stacji kolejowej. Tam czekała mnie miła niespodzianka – otwarty był dworcowy bufet, gdzie ogrzałem się przy kominku, popijając gorącą herbatę i zajadając swoje łakocie – podziwiając jednocześnie wiele modeli pociągów rozwieszonych po ścianach. Taki mały dworzec i otwarty bar? W Polsce niemożliwe.

Ale to miejsce mi podbudowało morale po akcji z parkingiem!

Chwilę później przeszedłem przez tory i ruszyłem ostro pod górę – droga miała prowadzić w stronę granicy z Polską, gdzie czekał mój punkt fotograficzny, a jednocześnie punkt żywieniowy na trasie dla zawodników.

Przechodzimy przez tory, z prawej strony mijamy szynobus i ruszamy na ukos w lewo pod górę

Po 20 minutach byłem na punkcie żywieniowym, gdzie najbliższe godziny spędziłem w towarzystwie grupy absolwentów lub studentów Kolegium Karkonoskiego oraz grupy pograniczników oraz starszego pana z wąsem o ostrym humorze 🙂 Świetna atmosfera, wszędobylskie uśmiechy i żarty oraz kraina wiecznego śniegu – tak w skrócie można opisać to miejsce, usytuowane najbardziej na południe, patrząc po trasie Biegu Piastów.

Śnieżny tunel – piękne i tajemnicze Góry Izerskie

Gdy tylko minęli nas ostatni zawodnicy – wypogodziło się. Zmęczony, ale zadowolony wróciłem do domu – musiałem wybrać zdjęcia, zrzucić je i wysłać Leszkowi (a potem jeszcze wrzucić na swoje media). Zastanawiacie się, czemu nie wrzucam zdjęć zawodników? 90% z Was widziała je na mojej stronie na facebooku – a tym, co nie widzieli – polecam przejrzeć po przeczytaniu newsa (wpiszcie sobie Paweł Zatoński Fotografia i znajdziecie wszystko w albumach).

Dzień II – sobota, 29.02.2020

Czekał mnie najdłuższy dzień – dystans 50 km to już coś. Znowu pobudka o świcie, ale tym razem czułem nogi po wczorajszej przygodzie, a i ramiona dały znać o sobie, dźwigając cały dzień aparat z obiektywem plus parasol. Prawdziwy test miał jednak dopiero nadejść. Ponowny atak zimy, ale tym razem z potężnym wiatrem. Na drodze między Świeradowem a Szklarską Porębą minąłem osobówkę, która nie mogła dalej podjechać – nie mogłem stanąć, bo skończyłbym podobnie. Powoli, ale konsekwentnie zmierzałem w stronę Jakuszyc, modląc się o pomyślny finisz podróży. Zawiane śniegiem pobocza, wyśmigana wiatrem biała śliska droga i śnieżyca – warunki izerskie polecają się zimą.

Dojechałem do Jakuszyc, podjeżdżam na Polanę Jakuszycką, a nagle barierki odgradzające poboczne chodniki dla pieszych zostały rzucone wiatrem na drogę, jak byle pierzyna, jakieś 4 metry przede mną. Dałem ostro po heblach. Dojechałem do bramy parkingowej – zbudowanej z tych barierek, a ta była zamknięta. Modliłem się w duchu, żeby gość z obsługi wyszedł mi otworzyć, bo kilka sekund za późno i mógłbym mieć spotkanie 3.stopnia z metalowym elementem na karoserii. Wyruszyłem na rekonesans trasy w stronę „Samolotu”, ale warunki były niezbyt ciekawe. Nagle usłyszałem gdzieś w izerskiej leśnej głuszy ryk silnika. Czułem, że zbliża się skuter, ale nie sądziłem, że stanie tuż obok. Pogranicznik szybko zapytał, czy zabieram się z nim, bo wiezie towar na punkt żywieniowy na „Samolocie” – 3 sekundy później mknąłem niczym bohater Niekończącej się opowieści na swoim smoku. Niesamowite doświadczenie – ta lekkość, wiatr we włosach, śnieg bijący w oczy.

Samolot – czyli leśna autostrada o kształcie płaskiej skoczni narciarskiej – albo raczej skrzydła samolotu. Ratrak, niczym latający Holender, do końca walczył z zawianymi trasami Biegu

Na Samolocie spotkałem Karolinę – która nieopodal postanowiła zaczaić się na biegaczy. Chwilę pogadaliśmy o wrażeniach z poprzedniego dnia i ruszyliśmy w dół Samolotu, następnie się rozdzielając. Do startu jeszcze trochę zostało, więc postanowiłem ukryć się przed wiatrem w drewnianym schronie na dole Samolotu. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem w nim 4 ogromne kokony. Okazało się, że nocowała tam grupa znajomych z Wrocławia. Akurat powoli się budzili – poczekałem z nimi na pierwszych biegaczy i powspominałem stare dobre Izerskie, jeszcze bez tych dzisiejszych tłumów na szlakach. Z zainteresowaniem słuchali moich wieści o Biegu Piastów…i astrofotografii, którą uskuteczniam w miesiącach letnich w Górach Izerskich.

Dziesiątki, setki, tysiące biegaczy na Samolocie – robi wrażenie

Dystans 50 km był na tyle długim wyścigiem, że powędrowałem wkrótce do punktu żywieniowego zlokalizowanego na szczycie Samolotu – tym bardziej, że dłonie i momentami nogi dawały znać o mrozie i zmęczeniu. Wypiłem trochę ciepłej herbaty, zajadając się waflami i orzechami. Morale wróciło na swoje miejsce. Dokończyłem focenie zawodników i wróciłem do bazy.

Ponownie – powrót do domu, selekcja zdjęć, obróbka, wysyłka i do spania. Organizm już solidnie odczuwał zmęczenie…ale jeszcze niesiony byłem satysfakcją z przeżywanej właśnie przygody.

Dzień III – niedziela, 1.03.2020

Rano obudziłem się niewyspany, obolały, zmęczony, kompletnie pozbawiony weny do zdjęć, ale jednak Jakuszyce budziły we mnie ten izerski zew natury i sprawiały, że mimo przeciwności chciało się ruszać w drogę. Tym razem aura znowu zaskoczyła – za oknem wiosna. Nie wierzyłem. Jednak Jakuszyce jak zawsze serwują swoją wersję zimy – surową, mało przystępną, dla prawdziwych zapaleńców. Ten dzień był szczególny ze względu na Justynę Kowalczyk, która brała udział w biegu na 25 km i na tłumy biegaczy – ponad 1700 ludzi na trasie! Prawdziwy rekord – a ludzi jak „mrówków”. Przy okazji dowiedziałem się o agencie, który poprzedniego dnia wybrał się na dystans 50 km, kompletnie nie będąc do tego przygotowanym. Kompletnie = upadając raz po raz na nartach. Uhonorujmy go milczeniem. O tym samym rozmawiałem z pogranicznikiem, który zabrał mnie skuterem na Samolot – jak tylko zobaczył długą prostą, to zanim doszedłem do połowy „Ojcze Nasz”, już byłem gotów śpiewać „Anielski orszak”. Jeden niewłaściwy ruch i byłbym jak ciasto obtoczone mąką, a do tego nieźle poobijane. Porozmawialiśmy potem z tym śnieżnym pogranicznikiem o ułańskiej fantazji na temat pokory w górach – której zdecydowanie dziś wielu osobom brakuje.

Izerska pogoda – raz śnieżyca, raz słońce, raz czarne chmury – na zdjęciu Cicha Równia. Jakby tu zaczęła się ulewa, to po ptakach – stąd wszędzie daleko.

Tego dnia na trasach biegaczy było tak wielu, że mógłbym obejrzeć sobie „Ojca Chrzestnego” a i tak zdążyłbym zrobić dziesiątki zdjęć. Sznur zawodników nie miał końca. Jednak z każdą kolejną godziną monotonia (i zmęczenie) dawała o sobie coraz bardziej znać. Bo wiecie – to tak jakbyście 3 dzień jedli cały czas to samo albo szli na kolację z kobietą ciągle w to samo miejsce – w końcu to powszednieje, nie ma tego efektu „wow”. Nie żebym narzekał – po prostu jestem tylko człowiekiem. Na domiar złego Justyna Kowalczyk ukryła się za jednym z zawodników i tyle z jej zdjęcia mi zostało. Chociaż uśmiechałem się pod nosem, bo z wieloma zawodnikami kojarzyłem się już z poprzednich dni biegu – niektórzy byli na tyle hardzi, żeby wziąć udział w 3 kolejnych dniach imprezy.

Po kilku godzinach wróciłem do bazy, gdzie z nieukrywanym smutkiem musiałem zdać plastron fotografa – może kiedyś uda się go zdobyć, bo pamiątka byłaby niesamowita. Plastron daje satysfakcję, daje godność, honor, ale i wielką odpowiedzialność. Daje poczucie spełnionych marzeń i realizacji swojej fotograficznej pasji. Następnie z Leszkiem wszyscy wolontariusze udali się do wspólnych zdjęć na podium i na mecie. Tam też pożegnałem się z Tomkiem Hołodem, a z Karoliną poszliśmy na pożegnalny obiadek, wcześniej żegnając się z Leszkiem Kosiorowskim, bez którego nie byłoby tak wspaniałej foto-oprawy tego całego ogromnego przedsięwzięcia. Z Karoliną pogadaliśmy sobie o naszych foto-pasjach i zajęciach dnia codziennego, pałaszując gorący makaron ze szpinakiem w hałasie zwijanych już stołów. Natomiast z Leszkiem zgodnie uznaliśmy, że jeszcze nie raz się zobaczymy.

*Leszka Kosiorowskiego poznałem na jesieni, gdy robił w moim rodzinnym Gryfowie Śląskim cykl wywiadów do gazety wojewódzkiej, dotyczących ludzi z pasją właśnie z Gryfowa – miałem przyjemność być jednym z bohaterów tej serii, co zaowocowało świetną znajomością właśnie z Leszkiem. Jeśli to czytasz, to ogromne wyrazy uznania za Twój wkład w Bieg Piastów i podziękowania za to, że otworzyłeś mi bramy tej wielkiej imprezy w takim charakterze, w jakim to sobie wymarzyłem. Dziękuję i do zobaczenia!

**Bieg Piastów ma wielu sponsorów, jednak jest imprezą dość skromną, opartą o tytaniczną pracę wielu wolontariuszy, jednak każdy ma świadomość i pasję w sobie, które nakazują działania na rzecz dobra wspólnego – świetnej atmosfery i organizacji, którą doceniali nawet narciarze z…Australii!

***Moje zdjęcia z Biegu Piastów znajdziecie na stronie https://www.facebook.com/pawelzatonskifotografia/