Sylwester w Chatce Górzystów


Mniej więcej połowa grudnia 2019. Z aktualną towarzyszką izerskich wojaży – Olą – zgodnie doszliśmy do wniosku, że skoro oboje (już) nie mamy planów na tegoroczną imprezę sylwestrową, to weźmiemy „życie za mordę” i urządzimy tę noc po swojemu, wyruszając pod wieczór w stronę Chatki Górzystów. Kilka dni temu Ola dograła do naszej dwójki swoje koleżanki – Karolinę i Weronikę. I tym sposobem przeżyliśmy coś, co trudno ubrać w słowa. Zapraszam na noworoczną izerską wędrówkę do miejsca, które w ten dzień eksplodowało nie fajerwerkami, ale dobrą energią dobrych ludzi gór…

Chatka Górzystów – tutaj spędzaliśmy noc sylwestrową z 2019 na 2020 r.

Około 18.00 z hakiem umówiliśmy się z dziewczynami u Oli – zanim się spakowały i zebrały były już okolice 19.00, ale w końcu w góry czasem wziąć lepiej więcej rzeczy, niż potem żałować, że się wzięło za mało i cierpieć. Dziewczyny spakowały zatem wszystko i jeszcze trochę, w tym: termosy, podwójne rękawiczki, skarpetki, suchy prowiant i dużo dobrego humoru. Po 19.00 udało nam się zaparkować pod domem zdrojowym, gdzie już zaczynały się sylwestrowe zabawy. My natomiast, budząc zdziwienie spacerowiczów, podążyliśmy w górę, momentami śliskim asfaltem mijając „Czeszkę i Słowaczkę”, czyli najwyżej położoną imprezę w okolicy. Cisza, głusza, ciemność i całkowite zachmurzenie oraz wszechobecny śnieg, choć w niedużych jeszcze ilościach – takie okoliczności przyrody towarzyszyły nam przez kolejne kilka godzin, choć trzeba przyznać, że od Polany do Chatki śniegu było już więcej – i rzecz jasna wiatru ciut więcej, choć temperatura była dla nas łaskawa, bo oscylowała wokół 1 stopnia Celsjusza.

W końcu doszliśmy do potężnego i widocznego z daleka „Świeradowca”, czyli dawnej największej nartostrady w okolicy, która dzisiaj przecina izerski las nad Świeradowem na dwie części, a sama stanowi idealny punkt widokowy na okolicę – godna polecenia zwłaszcza nocą, gdzie widać tysiące świateł w dole (a czasem i na górze, gdy bezchmurne niebo kłania się wędrowcom). Po chwili zachwycenia podążyliśmy dalej – dodam, że po drodze nie spotkaliśmy ani jednej osoby. Trochę bałem się, że Sylwester skupi w górach dzikie tłumy, ale jednak Góry Izerskie zachowały godność.

Jedyny taki drogowskaz między Świeradowem a Chatką 🙂

Humor nam dopisywał, gadaliśmy prawie bez przerwy, choć w takim towarzystwie nawet i odrobina milczenia potrafi cieszyć. Co chwila któreś z nas ślizgało się na wyjeżdżonym śniegu, przeklinając pod nosem złowrogo, co w pozostałej części ekipy wzbudzało mieszane uczucia (nie wiadomo było, czy to tylko poślizgnięcie, czy ktoś zobaczył zwierza w leśnych odmętach). Wkrótce dotarliśmy do Polany Izerskiej, a następnie powoli zaczęliśmy schodzić w dół w kierunku Hali. Po wyjściu z lasu dostrzegliśmy w oddali dwa światełka – jedno stało w miejscu, a drugie delikatnie poruszało się w naszym kierunku (okazała się nim 2 narciarzy biegowych). Trochę po 21.00 zameldowaliśmy się na miejscu. Chatka i blask jej świateł z okien sugerowały sporą liczbę turystów w środku i tak też było. Zmuszeni byliśmy zając miejsce w przedsionku przy toaletach, bo w jadalni już było za ciasno. Wielki plus dla całej obsługi Chatki, która pomogła nam ogarnąć siedziska i świeczki, żebyśmy mogli gdzie odpocząć i widzieć siebie w trakcie „sylwestrowej wieczerzy” złożonej z turystycznego prowiantu.

Świeczka, termos, kanapki, stare mapy i książki – no i MY (niżej stolika). Żyć, nie umierać. (Ach, ten ból, kiedy nie chciało Ci się brać aparatu…)

90% turystów przy stołach okazało się noclegowiczami, którzy od 4 dni koczują w Chatce, sączą nektar bogów i śpiewają po nocach. Jak uznałem z jednym z gitarzystów – mieli tu prawdziwe „Cztery pory roku”, bo każdego dnia inny kolor „soku z gumijagód” 🙂 Śpiewom nie było końca, a muzyczne centrum dowodzenia złożone z gitarzystów i bębniarzy lawirowało między ławami i pomieszczeniami. Najlepsza zabawa polegała na spontanicznym układaniu wierszy i piosenek z losowych słów – ile było przy tym śmiechu i frajdy, to trudno opisać. Najważniejsze, że w środku było ciepło i z klimatem. Od lat to miejsce tworzą dobrzy ludzie – ludzie gór. Jakież było jednak nasze zdziwienie, gdy sympatyczna młoda pani z kuchni dała nam do zrozumienia, że w tę noc pomoże zaspokoić nasze łakome pragnienia do oporu – Ola skusiła się na smażony ser, a myśmy raczyli się ciepłą herbatą z termosów, bakaliami oraz kanapkami, herbatnikami. Ciepła herbata przy świecach w takim towarzystwie, w otoczeniu starych map i książek – to po prostu trzeba przeżyć. Minęła jednak 23.00 i postanowiliśmy powoli się zbierać, żeby w drodze powrotnej na trasie przeżyć nowy rok w swojej obecności – w Chatce było ryzyko wygodnictwa i zaśnięcia na podłodze (ciepło i zmęczenie robią swoje). Choć dużym plusem (mocno kuszącym) było rozpalenie ogniska przed Chatką…

Nowy Rok przywitaliśmy jakieś 1,5 km od Polany Izerskiej, wracając do Świeradowa. Zgasiliśmy latarki, złapaliśmy się za ręce i staliśmy tak w ciemnościach kilka dobrych minut, myśląc o postanowieniach i marzeniach na nowy rok. Chmury i śnieżna biel na drzewach skutecznie odbijały w naszą stronę błyski fajerwerków z dołu, dodając uroku tym chwilom. Trochę pogadaliśmy, trochę pomilczeliśmy. Szum wiatru między ośnieżonymi świerkami w połączeniu z delikatnym migotaniem drobinek lodu na gałęziach tworzył niesamowitą oprawę muzyczną. Chwilo trwaj! Byliśmy chyba jedynymi turystami poza schroniskami, świętującymi nowy rok na szlaku…ale takie chwile pamięta się na lata. Tak naprawdę, jedyne, czego nam brakowało – to izerskiego gwieździstego nieba, które tego dnia skutecznie było zakryte chmurami.

Po kilkunastu minutach marzeń i przejmującej ciszy ruszyliśmy w stronę Polany i w dół do Świeradowa. Tym razem obraliśmy drogę powrotną, kierując się w Starą Drogę Izerską, gdzie wszędobylski wyślizgany śnieg stanowił wodę na młyn dla dziewczyn, które postanowiły uczynić z koca termicznego dywan, na którym niczym Aladyn powoli, ale ze śmiechem zjeżdżały z gór.

Na koniec czekały nas jeszcze 2 niespodzianki – ślad bardzo dużych łap (psich?), które były prawie tak duże, jak dłoń jednej z koleżanek…oraz duży dziki zwierz, który już nieopodal zabudowań Świeradowa ruszył z krzaków, równolegle do naszej drogi. Adrenalina w okolicach 1.00 była jak najbardziej pobudzająca. Po 2.00 byliśmy już z powrotem pod Gryfowem u Oli, gdzie przy grzanym winie i smakołykach dokończyliśmy sylwestrową noc – a w zasadzie już noworoczną. Zmęczenie i niewielka ilość „soku z gumijagód” obniżyły nasze loty i niczym mityczny Ikar zalegliśmy na materacach…i gadaliśmy jeszcze o „tańcach i różańcach” ostatniego roku do 6.00 rano, a następnie sen zmorzył nas, jak w piosence Bregovicia i Kayah „Śpij kochany śpij”…

Czytelnikom bloga życzę w tym dniu, by spełniały się Wasze marzenia i realizowały postanowienia na ten rok. Niech Wam dopisuje szczęście i dobrzy ludzie wokół, jak nam tego wieczoru w Chatce 🙂