Lubię wracać tam, gdzie byłem już (…) – śpiewał przed laty nieodżałowany Zbigniew Wodecki. Ja również lubię wracać w miejsca, które wspominam ze szczególnym sentymentem, a które są nie do podrobienia. Jednym z takich miejsc jest Hala Izerska, której strzeże ostatni ocalały tam budynek (dzisiaj schronisko), znany jako popularna „Chatka Górzystów”. Ci, którzy śledzą moje zdjęcia, wiedzą, że dla fotografii gwiazd jestem w stanie zrobić wiele. Nów księżyca, bezchmurne niebo, letnia pogoda – i nie trzeba było mnie dwa razy motywować. Zapraszam na nocną wycieczkę ze Świeradowa – Zdroju do Chatki Górzystów, w której pobujamy w obłokach…Drogi Mlecznej, spotkamy dzikie zwierzęta…i usłyszymy je, a także gdzie nacieszymy się klimatem górskiego schroniska i piosenkami turystów. W drogę!

Krótkie info dla nie-tutejszych: Chatka Górzystów jest dziś schroniskiem, a przed laty była dawną szkołą. Jest to jednocześnie jedyny ocalały budynek po osadzie Gross-Iser, która istniała tu od XVII wieku do końca ostatniej wojny. Kiedy pytają mnie – Pawle, co stało się z tymi wszystkimi domami, których ruiny są rozsiane po Hali Izerskiej jak rodzynki po serniku – odpowiadam kultowym tekstem: „sam chciałbym to wiedzieć, Stefan”. Teorii jest kilka – od tych związanych z UFO po ćwiczenia artyleryjskie, czy po prostu surowość tutejszego klimatu. Hala Izerska wygląda jak żywcem wyjęta z opowieści północnoamerykańskich, gdzie wypełnione głazami rzeki wiją się w dolinach otoczonych lasami iglastymi. Podobnie ma się do tego temperatura – wczorajszej nocy nad ranem było tam mniej niż 5 stopni…

Nocne wycieczki po górach należą do bardziej ekscytujących, jednak w tak dzikim miejscu jak to – pewniej idzie się w grupce choćby kilku osób, dlatego na wędrówkę udaliśmy się w trójkę z moim kumplem Szymkiem i jego dziewczyną – Moniką. Tempo marszu ze Świeradowa było wspomagane przez wszechobecne komary i muchy, motywowane wysoką temperaturą i nagrzaną drogą, dlatego pod Chatką byliśmy już pół godziny po zachodzie słońca, ale nadal było bardzo jasno. Zdążyliśmy jeszcze obejść parę ruin, w tym w połowie kamiennego Domu Tappera (Tapper Haus), na którym tabliczka głosi, iż w tym domu pod lasem przed laty mieszkali legendarni izerscy kłusownicy, którzy natchnęli Karola Marię Webera do napisania najpopularniejszej niemieckiej opery: „Wolny Strzelec”. Już stąd słyszeliśmy turystyczny gwar Chatki Górzystów, gdzie następnie ruszyliśmy.
Przed Chatką jak zawsze – dzieci grały w piłkę, kilka ławek okupowali zmęczeni piechurzy, ognisko i imprezę rozkręcali ci bardziej natchnieni złocistym trunkiem, a wnętrze Chatki było rozgrzane i przytulne. Postanowiliśmy poczekać do zmroku w środku. Trzy stoliki były wolne, przy kilku pozostałych siedzieli skupieni turyści – zwani tutaj górzystami. Jedni grali w karty, inni oglądali mapę, a trzeci czytali książki w blasku świec. Było tak cicho, że miejsce to przy takiej liczbie książek od razu skojarzyło się nam z czytelnią (Szymek teraz obronił licencjat, a ja wkrótce zamierzam to zrobić z magisterką) – stąd skojarzenie.

Wspomniałem o śpiącym na podłodze turyście – powszechne jest tu nocowanie na tzw. „glebie”, bo nie zawsze miejsc starcza dla każdego turysty, żądnego noclegu na łóżku na piętrze. Ważna, ale jednak ciekawostka (choć nie mam pewności, czy nadal tak jest) – nie znajdziemy tu kontaktu-gniazdka ani wi-fi, więc chociaż w ten sposób schronisko może bronić się przed XXI wiekiem, ale i tak turyści uzbrojeni są w power-banki. Choć, jak się okazało – trójka piechurów była mocno zdziwiona faktem, iż nie może naładować sobie telefonów.

To jedno z miejsc, w których czas leci tak przyjemnie i dwa razy wolniej, że zegarki są zbędne. Tutaj żyje się chwilą. Jednak gdy na zegarku (mamy Cię, Pawle!) minęła 23.15, zrobiło się na tyle ciemno, że resztę nocy można było spędzić na ławkach przed schroniskiem. Paczkę przy ognisku uzupełnił duet Czechów, którzy sami określili się jako „ulani”, co wzbudziło powszechną wesołość górskiej gawiedzi.
Zostawiłem na chwilę Szymka z Moniką przy stole, a sam zacząłem buszować po trawach za schroniskiem w celu ustawienia kadru na Drogę Mleczną. Trawa po pas, kilka namiotów, ogromna górska łąka i las 50-100 metrów dalej. Ustawiłem sprzęt, wykonałem kilka zdjęć i nagle poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła… W lesie za moimi plecami usłyszałem dziki przeraźliwy skowyt, jakby ktoś obdzierał dzikiego zwierza żywcem ze skóry. Na chwilę gwar przy schronisku ucichł, a duży pies jednych z „namiociarzy” rzucił się w ledwo już widoczne po zmroku krzaki. Leśny stwór zawył jeszcze kilkanaście razy po czym zaczął zmieniać swoją lokalizację – oddalał się i biegał brzegiem lasu, aż popędził w stronę drogi do Świeradowa. Nie przypominało to ani wilka, ani sarny. Jak później sprawdziłem w Internecie – bardzo możliwe, że mógł być to ryś lub jenot.

Było już po północy i postanowiliśmy powoli zbierać się, jednak nasze głowy były myślami na drodze powrotnej, przy której mogło czaić się „to coś z lasu”. Ostatnie zdjęcie przy schronisku i w stronę Świeradowa.



Spakowałem aparat i ruszyliśmy w stronę lasu – już z latarkami. Serce przyspieszyło tłoczenie krwi, gdy na skraju leśnej gęstwy zobaczyliśmy rząd świecących oczu. Raczej były to sarny lub lisy, ale mając w pamięci ten dziki skowyt pod schroniskiem – wyobraźnia robiła swoje. Naładowani adrenaliną zanurzyliśmy się w izerskim gąszczu. Szliśmy dziarsko, nieustanną rozmową i światłami odwlekając w czasie potencjalne randki z dzikimi zwierzętami, które zaczęły być o tej porze aktywne. Kilka razy usłyszeliśmy trzask łamanych gałęzi, mignęły nam też świecące oczy kilkukrotnie, ale droga powrotna była jedna i trzeba ją było przejść. Żeby czas się nie dłużył i aby myśli mogły odetchnąć puściliśmy po cichu legendarne polskie przeboje, nucąc je pod nosem, na zmianę uważnie obserwując pobliski las. Był Sen o Victorii Dżemu, była Cisza jak ta – Budki Suflera, był Son of the blue sky – (nomen omen) Wilków, czy Nie płacz Ewka – grupy Perfect i jeszcze sporo innych. Do Świeradowa wyczerpaliśmy chyba całą bazę polskiej muzyki, a komary i muchy z ćmami atakowały nas jak ptaki w filmie Hitchcocka o tym samym tytule. Tu już było znacznie cieplej. Przy Domu Zdrojowym w Świeradowie, gdzie zostawiliśmy auto, byliśmy jeszcze przed drugą w nocy, mając za sobą niezapomnianą i pełną wrażeń wycieczkę Drogą Mleczną do Chatki Górzystów.