Niedzielny Stóg Izerski


Czasami zaczyna mnie dopadać zwątpienie i wodzę godzinami palcem po mapie Gór Izerskich, zastanawiając się, w których miejscach jeszcze nie byłem. A takich lokalizacji z wycieczki na wycieczkę jest coraz mniej. Niedzielna pogoda była pisana raz deszczem, raz słońcem, ale najważniejsze, że w końcu upały nieco zelżały i można było powdychać trochę górskiego powietrza. Jako, że wieczorem czekał na mnie pociąg do Łodzi, a była już 15.00, to postawiłem na krótką sprawdzoną trasę, idealną na krótki i ciekawy wypad. To miejsce opisałem już kilkukrotnie na blogu, a że warunki słoneczne były przeciętne, to nie zabrałem ze sobą aparatu. Uprzedzam więc, że czeka Was jedynie, ale za to barwny, opis. Zapraszam zatem na wędrówkę śladami…wyschniętych strumyków oraz ludzkich stworzeń, które w górach nie potrafią się zachować. Będzie także trochę sentymentów…

Mapa trasy – przerywaną linią zaznaczyłem powrót.

Wypady na Stóg Izerski zawsze traktuję w kategoriach sentymentalnych. To tam miała miejsce moja pierwsza wycieczka w Izery (przepraszam polonistów, że nie Góry Izerskie, ale ja tutejszy). Około 2000 roku wybraliśmy się tam z rodzicami – bardzo możliwe, że jeszcze starym poczciwym zielonym polonezem z depnięciem w pedale gazu (ponoć egzemplarz post-policyjny) to i musiał zapitalać jak Pawlak przed odyńcem. Nie zapomnę, jak w radio leciał duet Kayah&Bregović – tak wówczas popularny – i przy akompaniamencie „Śpij kochany śpij” po wyjeździe z Mirska na wysokości wsi Kamień witaliśmy potężny masyw Stogu Izerskiego. Okoliczne drogi były wówczas w stanie przypominającym Berlin w 1945 roku – nie  to, co dzisiaj, prawda? Wszechobecne flanelowe koszule, trajkoczące grupy emerytów z Niemiec i pustki na izerskich szlakach – tak wyglądało owo niedzielne popołudnie w sierpniu lub wrześniu 2000 r.

Dzisiaj obraz nieco się zmienił, tylko Niemcy ci sami lub ich potomkowie. Wchodząc spod Domu Zdrojowego w stronę Czeszki i Słowaczki, a następnie do skrzyżowania zwanego „Agrafką” minąłem w sumie około 25 osób. Chyba byłem jedyną osobą, która po południu szła w górę. Na pierwszy rzut poszła para kobiet pod czterdziestką, która pytała mnie o najkrótszą drogę zejścia (pod warunkiem, że przejdą tamtędy w sandałach). Następnie wiekowo towarzystwo kształtowało się między 40 a 70 rokiem życia. Swoją drogą zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie wolą chodzić nawet tak krótkie odcinki z rana, a nie po obiedzie. W okolicach „Agrafki” strumyki i poboczne rowy nie przypominały już tych sprzed 19 lat – jest sucho. Ostatnio szedłem tą trasą w zimie po obfitych opadach śniegu i miałem przed oczami te śnieżne wały, z których schodziło się w dół do chatek turystycznych. Po drodze minąłem kilka par z psami i już byłem na serpentynie, która okala Stóg. Znamienne, spośród tych wszystkich osób tylko jedna para powiedziała sama górskie dzień dobry. Reszta patrzyła się na mnie jak na dziwaka, gdy sam witałem się w ten sposób. W kategorii anegdoty mogę pozostawić kolejne spotkanie pod Stogiem z turystami, którzy mijając mnie pytali się siebie wzajemnie, czy skoro ten pan powiedział nam dzień dobry, to czy ktoś z nas go zna…

Z lewej strony w stronę Stogu pozostawiłem czerwony szlak sudecki, którym wędrowałem od Domu Zdrojowego. Tędy szedłem w drodze powrotnej. Teraz zaś podążyłem prosto w stronę kolejki gondolowej i nartostrady. Przyznam, że ich letni widok jest dość…pusty? Biorąc pod uwagę zimowe tłumy na nartach teraz było tak spokojnie i cicho. Tzn. za wyjątkiem rodziców z około 10-letnią córką. Matka poprawiała sobie makijaż, a ojciec bekał w krzakach. Oczywiście narodowy strój sportowy – halówki i takie tam „turystyczne odzienie”. Pewnie zaraz niektórzy mnie skontrują, że co się przyczepiam do cudzego ubrania i obuwia. Nie uważam za złe założenie adidasów na letnią wycieczkę na Stóg, ma być wygodnie i zdrowo. Natomiast trampki czy buty „wyjściowe” to już co innego. Wiadomo – nie mój cyrk, nie moje małpy. Kolejna ciekawa sytuacja miała już miejsce na Stogu, gdzie posiliłem się, nacieszyłem słońcem i sprawdziłem na mapie, którędy wracać…no właśnie. Zauważyłem jak obok zaczęła się kręcić dwójka facetów, którzy niedawno siedzieli dwa stoły dalej pod schroniskiem. Jakby szukali szlaku czerwonego w stronę Świeradowa. Widziałem jednak jak się zachowują przy stole i ani myślałem im towarzyszyć w drodze powrotnej, tym bardziej, że sam miałem takie plany. Oczywiście – po co im mapa w górach, przecież „tutaj masz szlak do Świeradowa to pójdziemy przed siebie”. Poszli w odwrotną stronę.

Nie bierzcie proszę moich wypocin do siebie – lubię obserwować ludzi i ich zachowania, zwłaszcza w górach, gdzie jak to się mówi „z człowieka wychodzi wszystko dobre i złe”. Oczywiście doceniam to, że ludzie wolą aktywnie spędzić wolny czas.

Karkołomna, za to szybka i dzika trasa powrotna

Była już 17.15 i postanowiłem, że wrócę o połowę krótszą drogą do Świeradowa. Spod schroniska udałem się za budynek górnej stacji kolejki gondolowej – tam należy kierować się ostro w dół czerwonym szlakiem. Dużo głazów na szlaku oraz zejście prostopadle do poziomic oznacza mniejszą wygodę w kończynach dolnych, przechodzącą z czasem w ich zmęczenie – uprzedzam. Droga ta nosi nazwę Ścieżki Edukacyjnej Nasze Izery, zatem nazwa wskazuje, że jest raczej przeznaczona dla osób w wieku szkolnym. No, dzieciaki, nóżki będą bolały. Po 20 minutach przeciąłem serpentynę, którą szedłem na Stóg i skierowałem się niepozorną ścieżynką na wprost w las. Tutaj jest bardziej wymagający odcinek. Delikatny zakręt w prawo, między brzózkami i uwaga – trzeba skręcić stromo w dół przed ogrodzoną uprawą leśną. Następnie uważajmy na wąską zdobioną głazami dróżkę w dół. Po 10 minutach przecinamy „Tewę”, czyli drogę z „Czeszki i Słowaczki” za dolną stację kolejki gondolowej. Idziemy nadal prosto przez las. Delikatnie zaczynamy skręcać w lewo i widzimy w oddali prześwity między drzewami – to znak, że dochodzimy do pierwszych zabudowań Świeradowa. Pojawiamy się niebawem na ulicy Bronka Czecha, mijamy zabytkowe poniemieckie wille (wygooglajcie sobie Rezydencję Marzenie – nazwa adekwatna do wyglądu), a następnie kierujemy się w prawo, w stronę centrum uzdrowiska. Zejście ulicą Bronka Czecha jest tak nachylone, że nie da się iść – trzeba zbiegać, co dla obciążonych schodzeniem po kamieniach nóg jest ostatnią stacją drogi krzyżowej. Dopiero tutaj dogoniła mnie 4-osobowa rodzina, która tą samą drogą schodziła ze Stogu do miasteczka. Mając cały czas głosy ludzkie w tle za sobą, myślałem momentami, że ktoś mnie śledzi albo że „jaka obława czy co”.

Na koniec wędrówki postanowiłem pokręcić się uliczkami Świeradowa, poobserwować ludzi, nacieszyć się widokiem tętniącego życiem uzdrowiska w porze przed zachodem słońca. Niedziela handlowa niedzielą handlową, ale większość kawiarenek była otwarta – w końcu miasteczko turystyczne. Trasa zajęła mi 3,5 godziny, a dystans oscylował wokół 9-10 km.