
Tydzień temu, w czwartek 2 maja postanowiłem skorzystać z ostatniego ciepłego dnia tegorocznej majówki. Pojechałem na Rozdroże Izerskie, skąd chciałem pierwszy raz powędrować krętymi drogami leśnymi w samym sercu Grzbietu Kamienickiego, a więc wokół Kowalówki (888 m n.p.m.) i Kamienicy (973 m n.p.m.) – z wycieczki do tej drugiej mogliście czytać ostatni wpis na blogu. Ruiny na trasie, malownicza dolina Hobbitów, czy tajemnicze leśne ostępy Kowalówki z dziką zwierzyną – zapraszam na kolejną izerską wędrówkę…
Widok kilkudziesięciu aut na Rozdrożu Izerskim nie był niczym nowym, tym bardziej w majówkę. Coraz większe tłumy turystów nawiedzają nie tylko Góry Izerskie, ale też Karkonosze, Tatry, czy Bieszczady. Jednak 99% turystów musiała obrać kierunek południowy i pójść w stronę Kopalni Stanisław lub Chatki Górzystów. Skąd wniosek? Po pierwsze to miejsca znane i bardziej atrakcyjnie turystycznie…a po drugie w czasie 4 godzin wędrówki nie spotkałem nawet żywej duszy. Wyjątkiem była para rowerzystów, ale jechali od strony Antoniowa. Po Grzbiecie Kamienickim prawie nikt nie chodzi – jeśli chcecie poczuć trochę izerskiej dziczy – szczerze polecam…ale bez mapy – ani rusz.

Bez większych przygód przebyłem trasę (niebieski i żółty szlak) z Rozdroża Izerskiego do skrzyżowania dróg, przy którym przed laty stała leśna chata zwana Hochstein Hutte – dzisiaj zostały po niej nikłe fundamenty, ale plus dla lokalnych organizacji turystycznych za oznakowanie tego miejsca. Co ciekawe – przed 1920 rokiem dzisiejsza droga ze Świeradowa w stronę Szklarskiej kończyła się na Rozdrożu i schodziła w stronę rzeki Małej Kamiennej – w stronę Górzyńca lub Kopańca.
Znajduje się tutaj mapka najbliższych dróg oraz malutka chatka, gdzie można skryć się w razie niepogody. Przy wejściu do niej widnieje ogłoszenie zachęcające do kupna książki pana Wawrzyńczaka, obieżyświata izerskiego – ale przyznam, że z daleka przypominało ono list gończy rodem z westernu.

Reklama traktuje o Michelsbaude – zapomnianej gospodzie położonej niedaleko schroniska Orle i Jakuszyc – po której nie ma dziś śladu. Co ciekawe – kawałek za skrzyżowaniem, na którym stałem, znajdowało się dawniej inne schronisko zwane Leopoldsbaude…ale i o nim mało kto wie dzisiaj. https://najstarszedrzewa.blogspot.com/2014/10/gaik-leopoldsbaude-718-m-back.html
W środku lasu śliwa i kasztanowiec? Tu musiał przed laty urzędować człowiek.


Trochę się pozachwycałem tym miejscem i ruszyłem w stronę „Ronda”. Rondo to może nie jest, ale ile dróg stąd wychodzi, to Bóg jeden wie.





Po wyjściu z tej magicznej doliny ruszamy w stronę Kowalówki. Po kilkuset metrach wchodzimy w buczynę – jej zieleń naprawdę robiła wrażenie pośród setek iglastych drzew.



Najwięcej wrażeń dostarczyło obejście Kowalówki – najpierw intensywnie zielona buczyna, następnie kilka pomników z datami sprzed ponad 120 lat, po drodze widniała ogromna leśna wycinka na wschodnich zboczach tej góry. Nie miałem czasu już tam podejść, ale widok w stronę Antoniowa, Kwieciszowic i Starej Kamienicy był obłędny.


Było już po 18.30, więc musiałem przyspieszyć kroku, żeby wrócić przez Kamienicę do Rozdroża przed zmrokiem. Ta ścieżka była tak mroczna i dzika, że dosłownie czułem zwierzynę czającą się za drzewami. Była jak wszędobylskie duchy. Czułem, że coś zaraz się wydarzy…i wydarzyło się. Przechodząc przez jeden ze zwalonych świerków oniemiałem. Serce ruszyło, jak Hołowczyc na rajdzie terenowym. Coś małego wyskoczyło spod świerka i pognało ścieżką w dal. Młody lis, młody wilk? To coś zniknęło w krzakach przy drodze 50 m dalej. Poszedłem ostrożnie przed siebie. Minęła chwila i 2 metry na prawo ode mnie wystrzelił…zając! Na tej wysokości? Człowiek zajęcy nie spotyka codziennie, ale tutaj nie spodziewałem się tego zwierzaczka.
Wychodząc z lasu, który porasta Kowalówkę, poczułem się chwilę jak Wiedźmin – te same krajobrazy, bardzo surowe – wszechogarniająca piaskowa trawa, małe drzewka, a w oddali majacząca sylwetka Kamienicy. Dotarłem do Czterech Dróg, ubrałem się cieplej, zjadłem to i owo, do ręki czekolada na poprawę morale i w drogę – kierunek: Rozdroże Izerskie. Szanując zwierzynę leśną puściłem sobie po cichu polskie przeboje sprzed lat i nuciłem pod nosem, żeby czas milej upływał. W blasku zachodzącego słońca schodziłem dość żwawo, byleby przed zmrokiem zdążyć. Po drodze spotkałem jeszcze parę jeleni.
Dochodząc do Rozdroża zobaczyłem w oddali po prawej rozpalone ognisko, które oczywiście wcześniej poczułem – ktoś postanowił podziwiać tutaj nocne niebo izerskie. Polecam! Na parkingu stało już tylko moje autko, ponadto kilka turystek czekało na taksówkę ze Świeradowa. Całość wyniosła około 13 km, a czasowo – niecałe 4 godziny. Zmęczone nogi, zapach nocy i schodząca za linię horyzontu czerwona latarnia. Cały urok tych wypraw…