Nocny widok tutejszego nieba to jedna z największych zalet mieszkania na prowincji. W wielkich miastach również da się zobaczyć gwiazdy, ale już nie w takiej liczbie, natomiast na wsi (najlepiej położonej jak najdalej od większych skupisk ludności) widok tysięcy świecących mikro-punktów na niebie nocą wzywa motyle w brzuchu. To uczucie, kiedy leży się w łóżku, patrzy za okno, a tam nieboskłon daje gwiezdny koncert…Postanowiłem więc, że zwlokę tyłek zza biurka (stąd też widać gwiazdy za oknem) i skorzystam z dość ciepłej jak na zimę nocy.

Pamiętam jak w sierpniu robiłem zdjęcie Drogi Mlecznej…nie wychodząc z domu. Noc była tak ciepła, że otworzyłem okno, skierowałem obiektyw na właściwą sferę nieba i cyk. Nawet ramy okienne załapały się na fotkę. W gwiazdach jest coś mistycznego, co przyciąga ludzkie myśli od tysięcy lat. Stamtąd mieli pochodzić Bogowie, to gwiazdy wyznaczały przez setki lat drogę wędrowcom, żeglarzom i karawanom, to wreszcie wydarzenia na nocnym niebie były oznaką klęsk żywiołowych lub nawet końca świata. Dziś świadomość i wiedza ludzi są już znacznie większe, a mimo to nadal gwiazdy budzą w nas dziecięce, wieczne wręcz marzenia i refleksje. Czy tam ktoś jest, czy są granice tego wszystkiego, kiedy dotrzemy do którejś z nich?
Coś co widzimy, co nas cholernie ciekawi, a czego nie możemy jednak dostać – jedna z niewielu takich rzeczy w ciągu naszego istnienia.
Tato wrócił z dworu i dał sygnał, że widać gwiazdy – nie trzeba mi dwa razy powtarzać, wybieram obiektyw, przykręcam do korpusu aparatu i zbiegam po schodach, widząc, że niebawem gwiazdy znikną pod narzutą pędzących po nieboskłonie chmur.
Tym razem po raz pierwszy „robiłem gwiazdy” obiektywem 135 mm (a z reguły gwiazdy foci się na szerokich obiektywach – np. 15, 28, 35 mm – i tak robiłem do tej pory). Przy 135 mm sprawa jest o tyle trudna, że „gwiazdy widać w większym zbliżeniu” (jakikolwiek ruch aparatu, spowodowany wiatrem, rozmazuje widok; plus szukanie właściwej części nieba i konkretnych gwiazd – to największe wyzwania), a więc widzimy już malutki wycinek nieba, które widziane gołym okiem już jest trudne do ogarnięcia.
Każda pora roku na nocnym niebie wygląda nieco inaczej. W okresie wiosna-jesień bardzo dobrze widać Drogę Mleczną, natomiast zima serwuje nam Gwiazdozbiór Oriona (który latem jest widoczny…ale za dnia). To jeden z bardziej charakterystycznych gwiazdozbiorów – spójrzcie nocą na południową część nieba. Mniej więcej w połowie (może ciut wyżej) między ziemią a punktem nad Waszą głową znajdziecie położone w linii 3 gwiazdy, pod ukosem. To właśnie Pas Oriona, najbardziej znana część całego zbioru.

O Betelgezie mówi się, że wybuchła albo dopiero ma wybuchnąć – jest jak wujek Mietek pod koniec wesela, który już nie ogarnia, czy ma pić, jeść, czy tańczyć i śpiewać. Jest na etapie podobnym do tej gwiazdy. Przy czym, nawet jeśli już wybuchła, to efekty tego wydarzenia dotrą do Ziemi w dłuższym odstępie czasu. Ponoć efekt tego wybuchu będzie przypominał nocą światło Księżyca, będzie tak jasno. Nie ma co się dziwić – Betelgeza jest tak ogromna, że na miejscu Słońca miałaby rzekomo sięgać aż do Jowisza (a samo Słońce ile światła nam daje).

Do domu wracam w co któryś piątek, z reguły po południu, czasem wieczorem (zimą praktycznie tylko w porze nocnej). Od razu biegnę do swojego pokoju, rzucam plecak, torbę i patrzę za okno. Wiele rzeczy przez tyle lat życia się zmieniło, ale niebo wciąż pozostaje to samo, z tymi samymi punktami…w tym samym miejscu. Na swoim miejscu 🙂