Reportaż o Chromcu i okolicach


Gdzieś na Dolnym Śląsku, między Jelenią Górą, a Świeradowem. Gdzieś między Górami Izerskimi, a Starą Kamienicą. Gdzieś tam istnieje lokalny koniec świata. Trójkąt Kopaniec-Antoniów-Chromiec. Konkretnie Międzylesie, Ramberg. Tutaj normalni ludzie się nie sprowadzają, bo i po co? Życie trudne, sklepów mało, z zasięgiem bywa różnie, nie wspominając o zaśnieżonych drogach zimą. Sama natura, prowincja zapomniana przez Boga i diabła. Stąd się tylko wyjeżdża albo przyjeżdża tutaj i zostaje skazanym na izerskie dożywocie. Jedni powiedzą – raj, inni – zadupie. Tutaj mieszkają albo ciekawi świata przybysze z różnych rejonów Polski i Europy, albo tutejsi, w większości repatrianci powojenni. Dla nas – szara rzeczywistość, dla nich sens życia codziennego. Prosty, ale świetny, prawdziwy materiał o nich, a w rozwinięciu newsa moje spojrzenie na ten temat:

https://www.facebook.com/nemolandPolen/videos/2031585393598205/

Kalejdoskop – mieszanka architektury i kultur. Jeden z wielu tutejszych domów.

Uwielbiam reportaże, bo są prawdziwe. Tu nie da się oszukiwać, kłamać, zakrzywiać rzeczywistości. To dokument stworzony przez jednego z Holendrów, którzy w latach 90′ postanowili, że zbudują tutaj swoją małą ojczyznę, ale ojczyznę wkomponowaną w Przedgórze Izerskie, w której będą gościć młodzież z różnych zakątków Europy, organizować kolonie i ekologiczne warsztaty. Jak przyjechali – tak zostali. Dzisiaj można ich spotkać w podgórskiej leśnej dolinie, wyściełanej strumykiem. Materiał opowiada o szarej codzienności ludzi stąd, widzianej okiem przybyszów z Zachodu. To film o lokalnej historii, o „tutejszych”, o pięknie tej ziemi i o miejscach, które pozwalają zapomnieć o problemach dnia codziennego. Gdyby muzyka mogła kreować rzeczywistość, to w tym przypadku pasowałby Goran Bregović lub Sting i jego Fields of gold.

Jedni, starsi tęsknią za komuną, drudzy święta spędzają sami, bo nie mają już rodziny, a inni czerpią z tej ziemi garściami. Tym pierwszym czas nie jest potrzebny, bo dzień wyznaczany jest codziennym rytmem pracy, powtarzających się zajęć. Ważne, że dach nie przecieka, że koń ma co jeść, że żyje się – po prostu. Tutaj problemem nie jest brak Internetu, ale brak drewna na zimę, jedzenia w spiżarni…a warunki są surowe. Mało która wieś ma tu wodociągi, kanalizację, sklepów jak na lekarstwo, wszędzie pod górkę. Ludzie mieszkają w starych, poniemieckich chatach, skrywających tajemnice sprzed lat. Wyboru osiedlenia się tu dokonali za nich rodzice, dziadkowie, kilkadziesiąt lat temu wywiezieni w ramach przesiedleń powojennych z terenów dzisiejszej Ukrainy w stronę Sudetów Zachodnich.

Druga część „tutejszych” to ludzie, którzy wybrali to miejsce świadomie, uciekając przed zgiełkiem wielkich miast, szukając natchnienia i inspiracji w rustykalnym krajobrazie Przedgórza Izerskiego. Część z nich mieszka tu na stałe, a inni wpadają tu na ferie zimowe lub w wakacje. Sprowadzając się w te strony przed laty, wzbudzali podejrzenia, ale i podziw „lokalsów”. Bo jak to tak – dziwnie poubierane, z dredami, czego tacy młodzi mogą szukać na ziemi zapomnianej przez Boga? A jednak – odnaleźli tu swoje miejsce i żyją po dziś dzień, choć początki nie były łatwe. Spróbujcie wyjechać z Warszawy, Wrocławia, Łodzi itd. i z dnia na dzień osiąść na surowej, podgórskiej ziemi, gdzie nie ma wielu udogodnień XXI wieku, gdzie o wszystko trzeba zadbać samemu, żeby po prostu przeżyć…ale jak już się zapuści tutaj korzenie, to nie widzi się innego świata.

Każdy każdego zna, a lokalna surowość zbliża do siebie ludzi. Cisza i spokój. Nocne rozgwieżdżone niebo na wyciągnięcie ręki. Pagórki poprzecinane lasami i polami ze zbożem. Góry tuż za płotem. Można spacerować, biegać, jeździć na rowerze – robić na łonie natury, co tylko się chce. Tutaj oddycha się wolnością, a wschody i zachody to dzieła sztuki, malowane wielobarwnymi pasami, urozmaicane orkiestrą polnych owadów, przecinane dobiegającym z oddali warkotem silnika ciągnika, który kończy lub zaczyna pracę – który otwiera i zamyka dzień izerski.