Nieudany izerski sylwester…


Miał być hit – wyszedł kit. Od paru lat zbierałem się do sylwestrowego wyjścia w Izerskie – najlepiej z jakimś dobrym widokiem na fajerwerki, ale w miarę z dala od ludzi, w dziczy. Pomimo wszechobecnej od kilkunastu dni mżawki, wolałem ruszyć dupę z domowego fotela i zrobić cokolwiek, byleby się poruszać – i jak to ja – musiałem wziąć sprzęt foto, licząc na świetne nocne ujęcia z ogniami sztucznymi w tle. Celem była Sępia Góra, z której roztacza się fantastyczny widok na kolej gondolową i sam Świeradów…no właśnie – widok w teorii. Zapraszam do relacji z nocnej wędrówki po Grzbiecie Kamienickim.

Ślady lisa/małego psa, obok odcisk buta, a między nimi…no właśnie. Śladów tej nocy widziałem sporo, ale tak dużych, z wyraźnymi pazurami, w linii prostej – nie. Duży pies w biegu, a może jednak…?

Około 22.10 byłem już na samej górze wsi Kotlina – przy dawnym schronisku/harcówce/zameczku – jak kto lubi nazywać to miejsce. Jest tam spory plac pod lasem, na którym zostawiłem auto. Kompletna ciemność, księżyca nie widać, gwiazd też – zachmurzenie całkowite. Miejscami w oddali widać błyski i słychać huk fajerwerków. Ja jednak kieruje swoje kroki w busz. Kilkadziesiąt metrów, przekraczam szlaban lasów państwowych i jestem sam na sam z tym wszystkim, co w lesie żyje.

Śniegu coraz mniej, temperatura rośnie delikatnie z godziny na godzinę. Jest około 1 stopnia Celsjusza, ale wilgotność sięga 80-90%. Mżawka nie ustaje – zakładam pelerynę przeciwdeszczową, która opatula mój plecak ze sprzętem i statywem – wyglądam jak zagubiony piechur żołnierski, który szuka swojej jednostki po zrzucie spadochronowym. Kap, kap, kap – świerki dosłownie ruszają się, tracąc śnieg i wodę z gałęzi. Subtelny leśny koncert sylwestrowy trwa w najlepsze.

Droga momentami asfaltowa, a czasem szutrowa jest zdradliwa – miejscami lód, miejscami woda lub śnieg, trzeba uważać. Nagle wchodzę na błyszczące miejsce i…zjeżdżam z drogi – niezła szklanka. Nie lubię takiej pogody – co prawda ma ona swój niezaprzeczalny urok, wręcz mistyczny, ale to wybór mniejszego zła – zmoczyć się deszczem, czy grzać pod peleryną? Wybieram to drugie – byleby nie zmarznąć, niby zimno nie jest, ale wilgoć przenikliwa. Dochodzę do zbiornika na wodę i tutaj skręcam w lewo. Tutaj śnieg jest dosłownie podziurawiony śladami dzikiej zwierzyny. Po kolejnych 100-200 metrach stanąłem jak wryty. Ślady, które zobaczyłem, w ogóle nie przypominały innych – lisich, czy zwykłych psich.

Jak widzicie – jakość zdjęcia jest średnia (sprzętu foto tej nocy nawet nie wyciągałem, mimo, że kompletna czekała w plecaku), ale na lewo od tych tajemniczych śladów widać odcisk mojego buta, na prawo jakieś mniejsze zwierzę, a na prawo but kogoś kto szedł tędy jakiś czas temu. W porównaniu do górskiego buta trop jest duży. Równie dobrze mógł być to pies typu sporego owczarka lub jakiś wilczur, ale kto mi zabroni marzyć, że może akurat wilk? Po cichu liczyłem, że znajdę takie ślady lub natknę się na odgłosy zwierząt lub je zobaczę. Mimo pogody, którą zwierzaki uwielbiają, żeby niepostrzeżenie przemykać się w leśnej gęstwinie – tej nocy nie widziałem żadnego. Latarka i chrupanie lodu ze śniegiem pod butami skutecznie je odstrasza. Fajnie byłoby jednak poczuć się jak porucznik John Dunbar z filmu „Tańczący z wilkami” – może kiedyś marzenie się spełni…

Trasa z Kotliny do Sępiej Góry

Pod górą zwaną Zamkową – skręciłem ostro na południe, tuż przy zbiorniku wodnym. Dalej widziałem powyższe ślady. Następnie trzeba było skręcić lekko w prawo, pod górę, mając po lewej leśną autostradę, na której byłem parę dni temu – i o czym pisałem na blogu. Ten odcinek od lat jest mocno rozjeżdżony i wyżłobiony przez lekką strugę wody. Po kilkunastu minutach podejścia zobaczyłem z prawej drogowskaz i ostry skręt w prawo – to tędy na Sępią Górę. Tutaj była już prawdziwa leśna gęstwa – setki świerków, mżawka coraz mocniejsza, zaczęło też bardziej podwiewać. Świeciłem latarką na lewo i prawo – dziesiątki ścieżek wydeptanych przez jelenie, lisy i dziki. Przy następnym rozwidleniu dróg trzeba skręcić w lewo – w prawo można dojść do Krobicy lub samego Świeradowa. Stopniowo rozpoczynało się kolejne podejście. Tu już wyraźnie widać więcej ludzkich śladów. Po drodze spotkałem ulepionego niedawno bałwana. Chmury skutecznie zaczęły ograniczać widok – latarka ledwo śmigała po czubkach świerków.

Cały czas miałem wrażenie, że zwierzęta mnie obserwują – co jakiś czas przez wszędobylski odgłos kapania przedzierał się jakiś trzask gałązek z wnętrza lasu. Przede mną było już ostatnie podejście pod Sępią Górę. Nie minęło wiele czasu i drzewa zaczęły się obniżać, a wiatr się wzmagał – to znak, że szczyt niedaleko. Istotnie – po 300-400 metrach zobaczyłem w oddali jakby zapalony znicz. Z metra na metr okazywał się lampką, zawieszoną przez (czatującą w chatce – schronie przy Sępiej Górze) parę turystów z psem przypominającym mieszankę owczarka i psa rasy husky. Oczywiście – nie mogło zabraknąć alkoholu i lekkiej muzyki z telefonu. Przywitałem się z nimi i podszedłem do skałek na Sępiej Górze – oblodzonych co do centymetra i przysypanych śniegiem – nie ma bata, nie wchodzę, wolę mieć jeszcze pełne uzębienie. Obszedłem skałki dookoła i wtedy zrozumiałem, że z Sylwestra nici. Widać stamtąd Świeradów i kolejkę gondolową za dnia, a wieczorem rozświetlony Świeradów i pomarańczową smugę świateł na gondoli – wyobraźcie sobie, że chmury były tak gęste, że nie widać było nawet poświaty pomarańczowej nad miastem i koleją – z daleka dochodziły tylko odgłosy wybuchów ogni. Widoczność sięgała czubków świerków. SUPER. To tyle ze zdjęć Świeradowa z fajerwerkami i gondolą w tle.

Na zegarku 23.20 – może zdążę zejść do auta przed północą, żeby coś pooglądać w dole. Pożegnałem się z turystami siedzącymi w chatce, którzy zapraszali na alkohol i wspólne witanie nowego roku, ale jako kierowca musiałem odmówić – złożyliśmy sobie górskie życzenia i szybkim marszobiegiem zacząłem powrót. Gdzieś w połowie drogi między Sępią Górą, a tym drogowskazem, o którym pisałem wyżej ujrzałem w oddali sporo świateł. Istoty ludzkie. Kiedy się spotkaliśmy, okazali się grupą osób w wieku 25-35 lat, w liczbie około sześciu, która zmierzała…na Sępią Górę jak ja i idealnie miała rozplanowany czas, żeby z Przecznicy dojść na szczyt przed północą. Powiedziałem im, że właśnie wracam stamtąd i rozczarowałem się – trochę się zniesmaczyli tymi wieściami, ale nawet jak się nie zobaczy tego świetnego widoku, to w grupie raźniej i można wspólnie świętować Nowy Rok – więc życząc sobie wszystkiego dobrego, oni mimo wszystko udali się dalej, a ja kontynuowałem swoją wędrówkę do auta, obracając się raz po raz i widząc gasnące powoli światła latarek.

Z minuty na minutę mżawka narastała i przeradzała się w drobny deszczyk. Peleryna była już mokra. Tempo schodzenia miałem bardzo dobre – praktycznie około 23.40 byłem już przy zbiorniku na wodę, niedaleko którego widziałem tajemnicze ślady. Pięć minut i…słyszę auta, po chwili widzę pierwsze światła – ktoś był na tyle nieogarnięty, że pytał o drogę do wsi Kotlina (którą właśnie przejechał), wjeżdżając prosto do lasu, przez szlaban leśny. Po chwili zobaczyłem kolejne samochody i lampy – widać, że niektórzy upatrzyli sobie ten punkt widokowy na podziwianie ogni o północy. Słychać było po tych dzikich istotach żywych, że napromieniowani są alkoholem i nie tylko. Wolałem tam nie zostawać. Wsiadłem do auta i zjechałem do końca wsi Kotlina – tam wybiła północ, pooglądałem chwilę fajerwerki od Krobicy przez Giebułtów, Mirsk, Rębiszów aż po Starą Kamienicę. W blasku ogni zmierzałem w stronę domu.

Jeśli mam szukać dziury w całym, to ten wyjazd mi się nie udał, bo ze zdjęć nici, a one były głównym celem. Nawet jeśli nie zrobiłbym zdjęć przez deszcz, to chciałem chociaż podziwiać Świeradów i kolej o północy, z góry. To również nie wypaliło. Jedynym plusem był ten mistyczny klimat izerskiej odwilży i świeże leśne powietrze…no i w sumie życzliwość napotkanych na trasie turystów, fajnie, że nie tylko ja miałem taki niecodzienny pomysł na sylwestra (podobnie jak Ania z bloga rozmowki-kobiece.pl, na której blogu niedługo przeczytacie pewnie relację z jej gierczyńskiego sylwestra pod chmurką).

Dziś pora na powrót do Łodzi na studia. Szkoda trochę, że w te święta i w „sylwka” pogoda nie pozwoliła odpocząć w stu procentach na łonie natury. A jak na złość – od czwartku zapowiada się znowu zima – mróz i śnieg. Oby ten rok był lepszy od sylwestrowej pogody 🙂