Ostatni tydzień listopada upłynął na Pogórzu Izerskim pod znakiem istoty znanej z łaciny jako Canis lupus. Mimo, że setki lat w niepiśmiennym kraju nad Wisłą wilk utożsamiany był z najgorszą z żywych istot, to dzisiaj, w zdawałoby się nowoczesnym państwie nadal ten ssak z rodziny psowatych jawi się w powszechnej opinii jako podstępna bestia, rzucająca się ludziom do gardeł przy pierwszej lepszej okazji. Zapraszam do lektury…

Takiemu podejściu ludzi nie ma się co dziwić – boimy się tego, czego nie znamy, a że wiedza o wilkach ograniczona jest do amerykańskich horrorów ze stworami z ciemnego lasu, które mają krew na kłach. No cóż – już wspominałem wielokrotnie, 60% Polaków nie czyta w ogóle, a wśród ponad 70% jedyną książką przeczytaną ostatnio była lektura szkolna. Za pewnik traktowane są stronnicze filmy. O tempora, o mores!
Cała dyskusja z tego tygodnia rozpoczęła się od informacji Koła Łowieckiego „Wieniec” w Świeradowie-Zdroju, która to na facebook’u wspomnianego miasteczka wywołała żywą dyskusję (chodziło o pojawienie się wilków w okolicach wielu miejscowości w trójkącie „Gryfów-Świeradów-Stara Kamienica” i stwierdzenie, że „pseudo-ekolodzy” zapewniają, iż wilk boi się człowieka). Ja też zapewniam, że wilk stroni od ludzi i czy jestem „godzien” nazywania siebie pseudo-ekologiem? Poza tym – czemu ma służyć kampania informacyjna, że oto nagle widziano wilka w praktycznie co drugiej wsi na ww. obszarze (i gdzie dowody?)? Sprawieniu, że przestraszeni ludzie sami zażądają odstrzału wilka przez myśliwych, czy może troska myśliwych o bezpieczeństwo mieszkańców? Oby chodziło o to drugie…
Sprawę starała się rzetelnie wyjaśnić pani Katarzyna Męcina poprzez facebook’ową stronę Nadleśnictwa, gdzie mowa jest już o „kilku wilkach” w górzystym otoczeniu miasteczka. Ostatnio było też głośno o kilkunastu zagryzionych zwierzętach z gospodarstw domowych z okolic Kopańca i Antoniowa, niedaleko Starej Kamienicy. Od razu obwiniono wilka. Czy zasadnie? Dopóki nie ma dowodów, można gdybać. Fakt, że dla głodnego wilka pies na łańcuchu to danie wymarzone, ale w normalnej sytuacji? A bezpańskie psy?
W ciągu ostatniego roku obejrzałem mnóstwo dokumentów i przeczytałem trzy książki z udziałem wilków: „Wilki” – autorem Adam Wajrak, „Wilk zwany Romeo” – Nick Jans i „Bieszczady w PRL-u” – Krzysztof Potaczała. Każdą czyta się jednym tchem, szczerze polecam. Wszystkie mają jeden wspólny mianownik: człowiek wilkowi człowiekiem. Wajrak jako białowieski tubylec pisze o swoich spotkaniach z dziką zwierzyną i samymi wilkami w sposób bardzo ciekawy, do osobistych wrażeń ze spotkań z wilkami dołącza zdjęcia, mapy. Opisuje również bestialskie zachowania ludzi wobec wilków. Nick Jans opowiada o niezwykłej, ale i suchej przyjaźni czarnego wilka zwanego Romeo z autorem pod alaskańskim miasteczkiem Juneau – również wiele ciekawych zdjęć, opisów spotkań, ale i niestety przykry koniec tej historii, związany z myśliwymi. W reportażu o Bieszczadach autor opisał brutalną politykę komunistycznych watażków i władz państwa, która skierowana była wobec wilka, jako wręcz wroga narodowego. Zdjęcia i historie bywają naprawdę drastyczne – cała akcja doprowadziła praktycznie do wyginięcia wilka na Podkarpaciu. Jego populacja została wytrzebiona prawie w pień. Odławianie młodych, kłusownictwo, strzelanie dla zabawy, czy dla trofeów…
Osobiście marzę o spotkaniu z wilkiem, ale takim, na którym miałbym aparat fotograficzny ze sobą [Zatoński, co Ty bredzisz, życie Ci niemiłe?]. Nie będę owijał w bawełnę – wiele razy podkreślam, że Góry Izerskie im więcej mają w sobie tajemnic, tym bardziej mnie kręcą (i chyba nie tylko mnie). Wilk jest kolejną z nich. Leśnym duchem, który nie występuje w takich liczbach jak sarny i dziki. Duchem, który zmysły (może poza wzrokiem) ma lepsze niż człowiek i pies razem, i który wyczuje nas zanim zdążymy go w ogóle zobaczyć. Wyobrażam sobie, że wybieram się na wędrówkę, spacer zimowym szlakiem izerskim, powiedzmy z Gierczyna w stronę Rozdroża Izerskiego. Dość ciemnawo mimo środka dnia, zachmurzenie całkowite, lekki wiatr przemyka między koronami wysokich świerków, delikatnie oprószonych śniegiem. Turystów tu praktycznie nie ma (to nie okolice Chatki Górzystów). Nagle na widnokręgu pojawia się ciemny punkt, staje na środku drogi, patrzy w moją stronę, ja w międzyczasie zoomuję obiektywem, migawka-cyk, mam zdjęcie. On nadal na mnie patrzy, bada, wyczuwa intencje. W pewnej chwili podnosi głowę w stronę nieba i wydobywa z siebie pieśń wolności, szukając współtowarzyszy, a jego wycie przecina leśną knieję niczym indiańska strzała. Zerka jeszcze raz na mnie i czmycha w krzaki po drugiej stronie drogi. Mało kto w ciągu swego życia ma takiego farta – właśnie o takim czymś marzę, może akurat? Czego tu się bać? Nawet jeśli wilk byłby wygłodniały lub zarażony wścieklizną – opadłych gałęzi dookoła mnóstwo – tak człowiek radził sobie przed tysiącami lat, więc i teraz dałby radę się obronić.
Mam dość w tym kraju biurokracji, prawa pisanego na kolanie, a także wielu ludzi, tak, dobrze czytacie LUDZI – zdecydowanie łatwiej jest być sprowokowanym przez podstawione urzędniczki skarbówki w warsztacie mechanicznym i zapłacić za to, zdecydowanie łatwiej jest zostać okradzionym czy pobitym „na mieście” nocą, niż być zaatakowanym przez wilka. Prędzej zaatakuje Was bezpański pies, który kontaktu z człowiekiem się nie boi z natury, a wilk i owszem. Dlatego tak lubię wracać w Góry Izerskie, wracać do normalności i natury – a im więcej tej natury, tym lepiej. Człowiek wilkowi człowiekiem, człowiek człowiekowi człowiekiem.
Wilku, do zobaczenia 🙂