Przez Stóg i torfowiska do Górzystów schroniska (cz.1)


Budzik nastawiony na godzinę 5.40 jest dla studenta (czy tylko studenta?) drugą plagą egipską, zaraz po sesji. Plan na dzisiaj (28.09.2017 r.) był jednak prosty i z góry wiadomy – dotrzeć pieszo z przystanku PKS w Świeradowie do Chatki Górzystów i wrócić trochę inną drogą, a wszystko to było założone czasowo na 7 godzin (co za niespełna rozumu turysta idzie w góry na czas – pomyślicie – towarzysz podróży, Czarek, musiał zdążyć na pociąg do Wrocławia – kolejny rok studiów zbliżał się nieuchronnie). Mój serdeczny przyjaciel z czasów gimnazjum zaproponował w połowie września wspólny studencki wypad w Izery, jeszcze przed inauguracją roku akademickiego. Trzeba było tylko poczekać na korzystną aurę, aby nacieszyć oczy jesiennymi barwami najbardziej na zachód wysuniętych gór w Polsce.
10-letnie trapery z owczą wełną w środku, plecak z aparatem fotograficznym, mapą Gór Izerskich „Izery” w skali 1:25 000 wydawnictwa Galileos (polecam – bardzo dokładna i obfita w zaznaczone punkty, atrakcje turystyczne, itp.), do tego energetyczne drobiazgi do ładowania baterii…i w drogę!

O 6.50 czekaliśmy już na gryfowskim rynku. Miasteczko, będące przedsionkiem gór, o tej porze zaczyna budzić się do życia. Robotnicy lokalnych zakładów, uczniowie szkół, pierwsi sklepikarze ożywiają powoli krajobraz miejski w samym „centrum”. Spojrzałem w górę, widząc na ratuszowym zegarze 6.55 – w tle bezchmurne niebo, delikatnie zabarwione różem świtu. Słoneczna wycieczka zapowiadała się wyśmienicie…a autobusu nadal nie widać (chcieliśmy tradycyjnie dotrzeć do podnóża Stogu Izerskiego, a nie, jak większość turystów – podjechać autem do Świeradowa). Tej tradycji stało się zadość – podjechał biały, kilkunastoletni wysłużony bus. Czarek mówi, że to ten – upewniamy się u kierowcy i faktycznie – przystanek końcowy – Świeradów-Zdrój.  Trochę zdziwieni kupujemy po 7 zł bilety i siadamy na ostatnich fotelach, przed nami ledwie 2,3 osoby.  Po lewej stronie w czasie jazdy towarzyszy nam słoneczny brat, który w różowo-pomarańczowy sposób obwieszcza Pogórzu Izerskiemu – halo, halo, tu słońce, pora na kolejny piękny dzień.

7.26 byliśmy na „dworcu autobusowym” (a raczej namalowanym na jezdni stanowisku postojowym) w Świeradowie. Pewnie postawiliśmy pierwszy krok na tutejszej ziemi (niczym Armstrong i Aldrin na Księżycu), zgodnie zachwalając świeże, górskie powietrze. Człon „Zdrój” w nazwie miasta jest więc jak najbardziej na miejscu, ale o tym jeszcze przy okazji. Idziemy pod górę przez stary park zdrojowy (wspaniale odrestaurowany – ścieżki z utwardzanego piasku i żwiru, ławki i kosze na śmieci wkomponowano z gustem między stuletnie świerki, jodły, żywotniki, buki i lipy).

Deptak przecinający park zdrojowy w Świeradowie – o tej godzinie pełen izerskich duchów

O tej porze Świeradów jeszcze śpi. To turystyczne, zdrojowe miasteczko ożywa dopiero przed dziewiątą, gdy kuracjusze z Polski i Niemiec rozprostowują swoje kości, a w gryfowskim Lidlu już stoi długa kolejka po rowerowe ciuchy. Sama miejscowość jest w czołówce najbardziej zamożnych polskich gmin – bliskość Niemiec i jednocześnie gór sprawia, że corocznie przyjeżdża do niej dobre kilka tysięcy turystów, a euro płyną, jak Beata Kozidrak w swojej piosence. Działa tu lokalny transport miejski – darmowy, a jest pomysł, by ożywić linię kolejową z Gryfowa do Świeradowa – dzięki temu Niemcy mogliby tu przyjeżdżać prosto z Drezna, czy Berlina.

Poranne promienie słońca tworzą tu bajkową atmosferę

My z Czarkiem zbliżamy się już do krańca parku, gdzie zwieńczeniem całego założenia jest ogromny dom zdrojowy z wysoką na 46 m wieżą oraz halą spacerową obudowaną w całości drewnem modrzewiowym (80m długości, co czyni ją jednym z najdłuższych drewnianych spacerniaków w Polsce!). Latem odbywają się tu koncerty plenerowe – na środku znajduje się wnęka z mini-amfiteatrem, a cały rok czynna jest obok kawiarnia. Bezdyskusyjnie – najlepsze miejsce na spacer w całym powiecie lwóweckim.

80 metrów modrzewia robi wrażenie…i do tego te polichromie na sklepieniu.

Do hali zajrzeliśmy w drodze powrotnej, teraz jednak cały czas szliśmy prosto, pod górę, mijając z prawej strony dom zdrojowy, a przed nami pojawił się drogowskaz kierujący do „Czeszki i Słowaczki” – ostatniego domu wypoczynkowego przed samymi szczytami. Dzień był stosunkowo ciepły – czas najwyższy zrzucić przeciwwiatrowe kurtki, które opatrznie – idąc w góry – zawsze lepiej na siebie założyć. Szliśmy czerwonym szlakiem dość żwawym tempem, wspominając gimnazjalne czasy. Nasze retrospekcje odbijały się od tworzącej się ciepłej mozaiki barw.

Droga prowadząca ze Świeradowa, przez „Czeszkę i Słowaczkę” na Stóg Izerski

W drodze na Stóg nie spotkaliśmy praktycznie nikogo, oprócz starszego Niemca z psem. Dlatego lubię te góry – wystarczy wybrać odpowiedni szlak o odpowiedniej porze i być może przez całą wyprawę turystyczne „dzień dobry” powiecie raz, dwa, może trzy, a przecież prawdziwy włóczykij idzie w góry właśnie po to, by się wyciszyć, spojrzeć z wysokości na codzienne problemy (albo o nich zapomnieć), pobyć z samym sobą, porozmawiać z towarzyszem podróży. Bieszczady wydają się pod wieloma względami podobne, choć rzecz jasna – nieporównywalnie większe.
(…)Chwilę później postanowiliśmy wspiąć się na szczyt Stogu Izerskiego skrótem, z tym, że zrobiliśmy to za szybko i okazało się, że poszliśmy skrótem…samego skrótu 🙂 Malowanie nowych szlaków czasami nie do końca odpowiada temu, co mówi mapa. Momentami na czterech łapach, ostra stromizna, śliskie kamienie i powywracane drzewka – ścieżka dla wytrwałych. Czarek wynagrodził to sobie kilkoma znalezionymi po drodze jagodami.

Nagle przejmującą, wszędobylską ciszę przerwał dopływający do nas z oddali zgrzyt piły mechanicznej…ale chwila, coś tu nie gra. Mieliby o tej porze wycinać drzewa od strony Chatki Górzystów? (teren niezbyt wysokich drzew, w części krzewów oraz łąk górskich). Dźwięk dość nieregularny, zbyt krótki.
Uśmiecham się pod nosem, bo już wiem, kogo słyszymy.
Pan Jeleń kończy o świcie swój ryk godowy, który może być słyszalny przy tym powietrzu w górach nawet wiele kilometrów dalej. Zjawisko zwane rykowiskiem rozpoczyna się właśnie pod koniec września i trwa około miesiąca. Pana Jelenia spotkaliśmy tego dnia jeszcze raz, ale o tym w dalszej części opowieści. Powiem Wam, że usłyszeć w ciągu godziny więcej okrzyków tych szlachetnych zwierząt, niż hałasujących turystów to po prostu kwintesencja Gór Izerskich. Niesamowite uczucie bycia blisko przyrody, sam na sam z fauną tego regionu. Każdy może sobie nałożyć na talerz zmysłów tyle doświadczeń, ile tylko zdoła nabrać. A tak, to co – pojedzie sobie jeden z drugim na Seszele, dupę usmaży, strzeli fotę na „fejsa” i zadowolony. Nie sprawdzi się na stromej górskiej ścieżce, nie usłyszy własnych myśli i nie pozna Pana Jelenia. Zdobywanie gór, nawet tych niskich, jest cechą ludzi ambitnych.

Po dwudziestu minutach mordęgi dotarliśmy na samą górę Stogu Izerskiego, gdzie znajduje się rzecz jasna „poniemieckie” schronisko, ale również górna stacja kolejki gondolowej Ski&Sun, która robi furorę, odkąd powstała tu parę lat temu – zwłaszcza zimą przyciąga tysiące miłośników narciarstwa z całej Polski i krajów sąsiednich (do wagonika można wziąć narty, czy rower…albo łącznie 7 osób, oprócz siebie). Cały wagonik jest oszklony, a widok naprawdę zapiera dech w płucach. Najlepiej wjeżdżać na górę po godzinie 16.30, gdy powietrze staje się coraz bardziej przejrzyste i najwięcej wówczas widać.

Fantastyczny widok na Świeradów z górnej stacji kolejki – na dole początek nartostrady. Pasjonatom gadów polecimy to miejsce z uwagi na możliwość spotkania węża zwanego żmiją zygzakowatą, o czym informują tabliczki (to jedyny jadowity wąż w Polsce)

Krótkim zawijasem drogowym doszliśmy po starym asfalcie do samego schroniska, zbudowanego w 1924 roku w stylu łużyckim – drewniane podpory, podcienia na parterze to jego cecha charakterystyczna. Kilka pamiątkowych zdjęć przed budynkiem, i wchodzimy do środka. Pierwsi turyści już na śniadaniu w jadalni z inspirującym dzień widokiem na całe Pogórze Izerskie. Czas tutaj płynie dwa razy wolniej, niż w Świeradowie – w zasadzie zatrzymał się w latach 40′ XX wieku, nie licząc kilku elektronicznych dodatków w kuchni. Dostępne są tu noclegi, choć w nieco spartańskich warunkach – tzn. górskich. Ile takich miejsc pozostało na mapie regionu, gdzie od lat można się schronić przed deszczem, śniegiem, zjeść, przenocować…Schronisko na Stogu Izerskim jest jednym z ostatnich takich punktów – a przed 1945 było ich kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt. Każde miejsce atrakcyjnie turystycznie miało swoją gospodę. Teraz to rarytasy. Zapach przesiąkniętego historiami turystów i kuracjuszy drewna oraz cała masa myśliwskich trofeów czyni to miejsce absolutnie klimatycznym, godnym polecenia. Warto zajrzeć z jadalni do kuchni, gdzie w drugiej sali do spożywania posiłków wiszą dziesiątki starych narzędzi, ozdób, rzeczy, skór i głów zwierząt. Starych? Niektóre mają 40, niektóre 90 lat. Nieformalne muzeum w schronisku.

Od ponad 90 lat stały punkt wycieczek świeradowskich kuracjuszy i turystów z całej Polski oraz Niemiec – okna z prawej strony to właśnie jadalnia

Czarek zrobił sobie drugie śniadanie, a ja w tym czasie analizowałem potencjalne szlaki do Chatki Górzystów – naszego celu wyprawy – bo nie ma sensu iść setny raz taką samą drogą przez dawną osadę Drwale (Polanę)? Wybrałem ścieżkę, której mój kompan, a raczej jego buty, nigdy nie zapomną…

Śniadanie w takich okolicznościach historii i krajobrazu – bezcenne.

W kolejnej części wpisu:
– spotkanie z myśliwymi i kimś jeszcze,
– gdy przemalują Ci szlaki turystyczne na drzewach,
– przemoczone „Najki”,
– ślady tajemniczego zwierzaka,
– słodki cel podróży – jedyny taki na Dolnym Śląsku, a może i w całej Polsce?

Ciąg dalszy nastąpi…